[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To musiał być Śmierć.Nikt inny nie włóczy się z pustymi oczodołami.Oczywiście, kosa na ramieniu też o czymś świadczyła.Gdy Rincewind patrzył ze zgrozą, zakochana para, śmiejąc się z jakiegoś żarciku, przeszła przez zjawę, najwyraźniej niczego nie zauważając.Śmierć wyglądał na zaskoczonego, jeśli było to możliwe dla kogoś, czyja twarz nie zawiera części ruchomych.RINCEWIND? - zapytał głosem ciężkim jak huk zatrzaskiwanych ołowianych drzwi głęboko pod ziemią.- Aha - przyznał Rincewind, próbując uciec przed tym bezokim spojrzeniem.ALE DLACZEGO JESTEŚ TUTAJ? (Bum bum, huczały pokrywy krypty w zarobaczonej otchłani pod pradawną górą.)- No.A dlaczego nie? Zresztą na pewno masz mnóstwo pracy, pozwolisz więc.ZDUMIAŁEM SIĘ, KIEDY MNIE POTRĄCIŁEŚ, RINCE-WINDZIE, PONIEWAŻ JESZCZE TEJ NOCY MAM Z TOBĄ SPOTKANIE.- Och, nie, nie.NATURALNIE, NAJBARDZIEJ DENERWUJĄCY W TEJ CAŁEJ SPRAWIE JEST FAKT, ŻE SPOTKAĆ CIĘ MIAŁEM W PSEPHOPOLOLIS.- Przecież to pięćset mil stąd!NIE MUSISZ MI PRZYPOMINAĆ.SAM WIDZĘ, ŻE CAŁY TEN SYSTEM ZNOWU SIĘ SYPNĄŁ.POSŁUCHAJ, NIE WYBRAŁBYŚ SIĘ MOŻE.?Rincewind cofał się, wyciągając przed siebie ręce.Sprzedawca suszonej ryby za pobliskim straganem z zaciekawieniem obserwował szaleńca.- Wykluczone!MÓGŁBYM CI POŻYCZYĆ BARDZO SZYBKIEGO KONIA.-Nie!TO WCALE NIE BĘDZIE BOLAŁO.-Nie!Rincewind rzucił się do ucieczki.Śmierć spoglądał za nim przez chwilę, po czym wzruszył ramionami.WREDNY DRAŃ, mruknął.Odwrócił się i zauważył sprzedawcę ryb.Z cichym warknięciem wyciągnął kościsty palec i zatrzymał serce handlarza, ale nie poprawiło mu to humoru.A potem przypomniał sobie, co wydarzy się jeszcze tej nocy.Trudno byłoby stwierdzić, że się uśmiechnął, skoro jego rysy i tak zastygły w wapiennym grymasie.Zanucił jednak krótką melodyjkę, wesołą jak morowe powietrze.Przystanął jeszcze, by odebrać życie przelatującej ćmie i jedną dziewiątą żyć kotu ukrytemu pod straganem (wszystkie koty widzą oktarynę).A potem odwrócił się na pięcie i ruszył pod "Rozbity Bęben".***Ulica Krótka w Morpork jest w istocie jedną z najdłuższych w tym mieście.Filigranowa przecinają na obrotowym końcu niby poprzeczka w literze "T".Zaś "Rozbity Bęben" stoi w takim miejscu, że spogląda na całą długość ulicy.Ciemny, podłużny kształt na najdalszym końcu ulicy Krótkiej uniósł się na setkach małych nóżek i ruszył biegiem.Z początku był to raczej leniwy trucht, jednak w połowie drogi pędził już szybko jak strzała.Mroczniejszy cień przesuwał się wolno wzdłuż ściany "Bębna", kilka sążni od dwóch trolli pilnujących drzwi.Rincewind pocił się.Jeśli usłyszą cichy brzęk specjalnie przygotowanych sakiewek u pasa.Jeden z trolli stuknął kolegę w ramię, budząc tym odgłos jakby jeden kamyk uderzał o drugi.Wskazał na zalaną światłem gwiazd ulicę.Rincewind wyskoczył z kryjówki, odwrócił się i cisnął pocisk w najbliższe okno.***Withel widział, jak wlatuje.Sakwa przeleciała przez salę, wirując wolno w powietrzu, i uderzyła o krawędź stołu.Natychmiast we wszystkie strony potoczyły się błyszczące złote monety.Nagle zapadła cisza, jeśli nie liczyć cichego dzwonienia złota i jęków rannych.Withel zaklął i szybko zakończył pojedynek ze skrytobójcą.- To podstęp! - krzyknął.- Niech nikt się nie rusza! Kilkudziesięciu ludzi i tuzin trolli zamarło z wyciągniętymi rękami.Wtedy, po raz trzeci, drzwi odskoczyły z trzaskiem.Wpadły dwa trolle, zamknęły je za sobą, zaryglowały ciężką belką i zbiegły po schodach.Na zewnątrz zabrzmiało nagłe crescendo biegnących stóp.I drzwi otworzyły się po raz ostatni.Właściwie eksplodowały; drewniana belka poszybowała w głąb sali, a futryna pękła z hukiem.Drzwi i futryna wylądowały na stole, który rozpadł się w kawałki.Dopiero wtedy znieruchomiali walczący dostrzegli, że w stosie drewna jest jeszcze coś - kufer, który otrząsał się gwałtownie z połamanych drzazg.W zrujnowanym wejściu stanął Rincewind i rzucił kolejny złoty granat.Trafił w ścianę, sypiąc deszczem monet.***W piwnicy Grubas podniósł głowę i burknął coś pod nosem, ale nie przerywał pracy.Wysypał już na podłogę cały obrazimowy zapas świec i dorzucił szczapy na podpałkę.Teraz atakował baryłkę oliwy do lamp.- Tu-bez-pieczeni - mruczał do siebie.Oliwa chlusnęła mu pod nogi i rozlała się w kałużę.***Withel, którego twarz zmieniła się w maskę furii, pędził ku Rincewindowi.Ten wymierzył starannie i workiem złota trafił złodzieja w pierś.Zaraz jednak Ymor krzyknął coś i oskarżycielsko wyciągnął palec.Kruk wyfrunął z grzędy między krokwiami i pikował na maga, rozczapierzając błyszczące szpony.Nie doleciał.Był mniej więcej w połowie drogi, gdy Bagaż wyskoczył ze stosu drewna, w powietrzu otworzył wieko i zatrzasnął je natychmiast.Wylądował miękko.Rincewind dostrzegł, że jeszcze raz uchylił wieka.Niewiele; tyle tylko, by jęzor, wielki jak liść palmy i czerwony jak mahoń, zlizał kilka zbłąkanych piór.Równocześnie ogromny kandelabr runął z sufitu.Sala pogrążyła się w ciemności.Rincewind zwinął się jak sprężyna, wyskoczył z miejsca, chwycił belkę i z silą, która zdumiała go samego, rozhuśtał się i podciągnął do stosunkowo bezpiecznego schronienia pod dachem.- Ekscytujące, prawda? - szepnął mu do ucha czyjś głos.W dole pod nimi złodzieje, skrytobójcy, trolle i kupcy w tej samej niemal chwili uświadomili sobie, że są w sali, gdzie złoto nie pozwala pewnie stanąć i gdzie pośród złowieszczych nagle kształtów ukrywa się coś groźnego.To było nie do wytrzymania.Jak jeden mąż rzucili się do wyjścia.mieli jednak co najmniej tuzin różnych teorii dotyczących jego położenia.Wysoko ponad zamętem zdumiony Rincewind przyglądał się Dwukwiatowi.- To ty odciąłeś światło? - syknął.- Tak.- A skąd się wziąłeś na górze?- Uznałem, że lepiej nie będę im wchodził w drogę.Rincewind pomyślał chwilę.Właściwie niewiele już mógł dodać.- Prawdziwa bójka - zachwycał się Dwukwiat.- Lepsza, niż mogłem sobie wyobrazić! Sądzisz, że powinienem im podziękować? Czy to ty zorganizowałeś?Rincewind spojrzał na niego tępo.- Chyba lepiej stąd zejdźmy - powiedział głuchym głosem.- Wszyscy już poszli.Pociągnął Dwukwiata przez salę i schodami do wyjścia.Na zewnątrz noc dobiegała końca.Na niebie lśniło jeszcze kilka gwiazd, ale księżyc już zaszedł, a po krawędziowej stronie nieba pojawiła się szara zapowiedź brzasku.Co najważniejsze, ulica była opustoszała.Rincewind pociągnął nosem.- Czujesz oliwę?I wtedy z ciemności wynurzył się Withel.***Grubas przyklęknął na szczycie piwnicznych schodów i wygrzebał pudełko z hubką.Była wilgotna.- Zarżnę tego kota - mruknął i sięgnął po zapasowe, leżące zwykle na półce nad drzwiami.Nic nie znalazł.Grubas rzucił brzydkim słowem.Zapalony ogarek pojawił się w powietrzu tuż obok niego.MASZ, WEŹ TO.- Dziękuję.NIE MA O CZYM MÓWIĆ.Grubas zszedł kawałek, by zrzucić ogarek do piwnicy.I zamarł z uniesioną ręką.Marszcząc brwi spoglądał na świeczkę.Potem odwrócił się i podniósł ją wysoko.Nie płonęła zbyt jasno, ale nadała ciemności kształt.- Och, nie.- wyszeptał.ALEŻ TAK, odpowiedział Śmierć.***Rincewind przetoczył się.Przez chwilę sądził, że Withel zakłuje go leżącego, lecz sytuacja była o wiele gorsza: złodziej czekał, aż Rincewind się podniesie.- Widzę, że masz miecz, magu - stwierdził cicho.- Wstań zatem i sprawdzimy, czy umiesz go używać.Rincewind podnosił się tak wolno, jak tylko śmiał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]