[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szafa grająca to stary wurlitzer z końca lat czterdziestych, wszystkie płyty zaś - nie tylko ta z Rosemary Clooney - mają wartość zabytkową.Niewykluczone, że to ostatnia szafa w Ameryce, która gra trzy piosenki za ćwierć dolara.Przy tych nielicznych okazjach, kiedy zdarza mi się zapalić trawkę, moje fantazje najczęściej dotyczą włoskiej pizzerii Gina; wchodzę tam, zamawiam trzy duże pizze, butelkę pepsi i sześć albo siedem karmelków domowej roboty, a następnie siadam przy stoliku i wchłaniam wszystko, podczas gdy z szafy grającej wylewają się nieprzerwanym strumieniem Beach Boys i Rolling Stones.Weszliśmy do środka, złożyliśmy zamówienie i usiedliśmy obserwując trzech kucharzy podrzucających pizze na blachach i obracających je w powietrzu.Wymieniali między sobą zgryźliwe, typowo włoskie uwagi w rodzaju: “Widziałem was wczoraj w dyskotece.Słuchaj no, co to za cizia była z twoim bratem?” “Jak to, nie wiesz? Przecież to twoja siostra”.Gdzie jeszcze można przeżyć coś takiego?Ludzie wchodzili i wychodzili, wśród nich wiele dzieciaków ze szkoły.Już wkrótce miałem znowu spotykać się z nimi w korytarzach; poczułem nawrót nostalgii i niepokoju.W głowie zadźwięczał mi znajomy szkolny dzwonek, lecz nie wiedzieć czemu tym razem jego terkot zabrzmiał jak alarm.“Zaczynamy, Dennis, ostatni raz.Za rok będziesz musiał już wiedzieć, jak być dorosłym”.Słyszałem trzask zamykanych szafek, głuchy łoskot ciał zawodników zderzających się z treningowymi manekinami, donośny głos Marty’ego Bellermana.“Moja dupa i twoja gęba, Pedersen! Zapamiętaj to sobie! Moja dupa i twoja gęba! Łatwiej rozróżnić jednojajowe bliźniaki!” Suchy zapach kredy w pracowni matematycznej.Odgłos pracujących maszyn do pisania dobiegający z sekretariatu na pierwszym piętrze.Zrzędliwy pan Meecham, dyrektor szkoły, podający na koniec dnia najważniejsze ogłoszenia.Drugie śniadanie pod gołym niebem przy dobrej pogodzie.Stadko zagubionych, onieśmielonych pierwszoklasistów.A potem tylko przemarsz wzdłuż szpaleru uczniów w drugim fioletowym szlafroku i koniec.Koniec szkoły.Możesz iść w nie spodziewający się niczego świat.- Dennis, znasz Buddy’ego Reppertona? - zapytał Arnie przywołując mnie do rzeczywistości.Przyniesiono nam naszą pizzę.- Buddy’ego co?- Reppertona.Nazwisko obiło mi się o uszy.Zabrałem się do pizzy z mojej strony, usiłując skojarzyć je z jakąś twarzą.Po chwili udało mi się.Miałem z nim nieporozumienie, kiedy jeszcze byłem w pierwszej klasie.Zdarzyło się to podczas zabawy.Zespół urządził sobie przerwę, a ja czekałem w kolejce do stołu z napojami, kiedy Repperton odepchnął mnie na bok i powiedział, że pierwszoklasiści muszą zaczekać, aż zostaną obsłużeni starsi uczniowie.On sam chodził wtedy do drugiej klasy, był wielki, paskudny i złośliwy.Miał kanciastą szczękę, skołtunione, tłuste czarne włosy i małe oczy osadzone zbyt blisko siebie.Jednak te oczy nie były zupełnie głupie; czaiła się w nich niebezpieczna inteligencja.Należał do tych chłopaków, którzy przez cały okres nauki w szkole średniej brylują w palarni.Odważyłem się dać wyraz heretyckiej opinii, że szkolny staż nie ma żadnego znaczenia w kolejce po napoje, Repperton zaś poprosił mnie, bym wyszedł w jego towarzystwie na zewnątrz.Tymczasem kolejka przeistoczyła się w krąg ostrożnych, lecz bardzo zainteresowanych gapiów, jacy zwykle otaczają miejsce bójki.Któryś z nauczycieli wkroczył do akcji i rozproszył zgromadzenie, a Repperton zagroził mi na odchodnym, że jeszcze mnie dorwie, ale nigdy tego nie zrobił.Nigdy więcej nie miałem z nim nic do czynienia i tylko od czasu do czasu widywałem jego nazwisko na tablicy ogłoszeń wraz ze wzmianką o ukaraniu za takie lub inne wykroczenie.Wydawało mi się także, że kilka razy był zawieszany w prawach ucznia, co najlepiej świadczyło o tym, iż raczej nie należał do Stowarzyszenia Młodych Chrześcijan.Opowiedziałem Arniemu o moich przejściach z Reppertonem, a on skinął ciężko głową.Dotknął siniaka pod okiem, który zdążył już przybrać kolor niedojrzałej cytryny.- To on.- Repperton dał ci po twarzy?- Aha.Arnie znał Reppertona z warsztatów samochodowych.Jednym z paradoksów zastraszonego i niezbyt szczęśliwego szkolnego życia Arniego było to, że jego zainteresowania i uzdolnienia wprowadziły go w towarzystwo osób, których głównym celem było prześladowanie i dręczenie takich jak on.Kiedy Arnie zdał do drugiej klasy i zaczął chodzić na zajęcia zwane Podstawą Budowy Silników (zanim szkoła dostała jakąś ogromną dotację od rządu, był to po prostu pierwszy rok warsztatów samochodowych), niejaki Roger Gilman stłukł go na kwaśne jabłko.Wiem, że to dość potoczne i wyświechtane określenie, ale nie przychodzi mi do głowy żadne lepsze.Gilman po prostu stłukł go na kwaśne jabłko.Rezultat był taki, że Arnie przez kilka dni leżał w łóżku, Gilman zaś decyzją dyrektora został na tydzień zawieszony w prawach ucznia.Teraz siedział w więzieniu za napad z bronią w ręku.Buddy Repperton należał do kręgu jego najbliższych kumpli i w pewnym sensie odziedziczył po Gilmanie przywództwo grupy.Dla Arniego zajęcia w warsztatach równały się odwiedzinom w strefie zdemilitaryzowanej.Potem, jeśli udało mu się przeżyć do siódmej lekcji, pędził jak szalony z szachownicą pod pachą na drugi koniec szkoły, na zajęcia kółka szachowego.Pamiętam, jak pewnego dnia w zeszłym roku pojechałem na turniej do Squirrel Hill i zobaczyłem tam coś, co moim zdaniem w pełni oddawało schizofreniczną naturę szkolnego życia mego przyjaciela.Siedział zgarbiony nad szachownicą w ciężkiej ciszy, jaka zazwyczaj towarzyszy tego rodzaju imprezom, a następnie, po długim namyśle, przesunął piona ręką, na której smary i olej pozostawiły ślady niemożliwe do usunięcia.Oczywiście nie wszyscy warsztatowicze próbowali go tępić; było wśród nich wielu porządnych chłopaków, którzy jednak albo mieli własny krąg znajomych, albo żyli w całkowitej samotności
[ Pobierz całość w formacie PDF ]