[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A jednak! StopieÅ„ za nim byÅ‚ wolny.Kto mógÅ‚, pchaÅ‚ siÄ™ wstecz.— Tego nie widziaÅ‚.— Nie, ale to nie byÅ‚a improwizacja.Zbyt szybko dziaÂÅ‚aÅ‚.Wszystkie ruchy miaÅ‚ w pogotowiu.Szef ochrony trzymaÅ‚ blat biurka rÄ™kami, których koÂstki zbielaÅ‚y.Pytania padaÅ‚y szybko, jak w przesÅ‚uchaniu krzyżowym.— PragnÄ™ podkreÅ›lić, że pana zachowanie jest powyżej wszelkiej krytyki.Ale, powtarzam, ustalenie stanu rzeczowego jest dla nas niesÅ‚ychanie ważne.Rozumie pan, dlaÂczego!— Chodzi o to, czy majÄ… ludzi gotowych na pewnÄ… Å›mierć.— Tak.Dlatego proszÄ™, żeby pan jeszcze raz zastanoÂwiÅ‚ siÄ™ nad tym, co zaszÅ‚o w ciÄ…gu tej sekundy.Stawiam siÄ™ w jego poÅ‚ożeniu.Odbezpieczam granat.ChcÄ™ zeskoÂczyć z mostu.Pan usiÅ‚uje mi wyrwać granat.Gdybym trzyÂmaÅ‚ siÄ™ planu, mógÅ‚by pan zÅ‚apać rzucony granat l cisnąć go za mnÄ…, na dół.Waham siÄ™, co robić, i to wahanie przeÂsÄ…dza sprawÄ™.Czy nie mogÅ‚o tak być?— Nie.CzÅ‚owiek, który chce rzucić granat, nie trzyma go oburÄ…cz.— Ale pan go pchnÄ…Å‚, chcÄ…c chwycić granat!— Nie.Gdyby mi siÄ™ palce nie zeÅ›lizgnęły, (pociÄ…gnÄ…Å‚Âbym go wÅ‚aÅ›nie ku sobie.Chwyt nie udaÅ‚ mi siÄ™, bo on odÂskoczyÅ‚, padajÄ…c na wznak.To byÅ‚o umyÅ›lne.Powiem panu coÅ›.Nie doceniÅ‚em go.Powinienem byÅ‚ zÅ‚apać go i przeÂrzucić przez porÄ™cz razem z granatem.Chybabym spróÂbowaÅ‚, gdyby mnie tak nie zaskoczyÅ‚.— Wtedy upuÅ›ciÅ‚by panu granat pod nogi.— Wtedy skoczyÅ‚bym za nim.To znaczy — próbowaÅ‚Âbym.Zapewne, to musztarda po obiedzie.MyÅ›lÄ™ jednak, że bym zaryzykowaÅ‚.Ważę ze dwa razy wiÄ™cej od nieÂgo.RÄ™ce miaÅ‚ jak dziecko.— DziÄ™kujÄ™.Nie ma wiÄ™cej pytaÅ„.— Inżynier Scarron — przedstawiÅ‚ siÄ™ mÅ‚ody, siwy cyÂwil w rogowych okularach.— Czy może pan sobie wyobraÂzić zabezpieczenie, które zapobiegÅ‚oby takiemu zamachoÂwi?— Dużo pan chce ode mnie.Podobno macie tu wszystkie możliwe zabezpieczenia.PowiedziaÅ‚, że byli przygotowani na wiele, ale nie na wszystko.Na przykÅ‚ad na operacjÄ™ typu Lód znaleźli spoÂsób.Poszczególne części eskalatora można za pociÅ›niÄ™ciem guzika zmienić w równiÄ™ pochyÅ‚Ä…, z której wszyscy ludzie zsuwajÄ… siÄ™ do zbiorników z wodÄ….— Z tÄ… pianÄ…?— Nie.To jest pojemnik antydetonacyjny, pod mostem.SÄ… inne.— A wiać — czemuÅ›cie tego nie zrobili? ZresztÄ… to by nic nie daÅ‚o.— WÅ‚aÅ›nie.A poza tym dziaÅ‚aÅ‚ zbyt szybko.PokazaÅ‚ mi na rozstawionym planie kulisy Labiryntu.CaÅ‚a trasa doprawdy zostaÅ‚a zaprojektowana także jako poÂle obstrzaÅ‚u.Z góry można zalać jÄ… wodÄ… pod ciÅ›nieniem zwalajÄ…cym z nóg.Nikt nie zdoÅ‚a wydostać siÄ™ z mojego leja — zaszÅ‚o poważne niedopatrzenie, że nie zatrzaÅ›niÄ™to klap wyjÅ›ciowych.ChciaÅ‚ mnie zaprowadzić jeszcze do maÂkiety, ale podziÄ™kowaÅ‚em.Inżynier byÅ‚ roztrzÄ™siony.ChciaÅ‚ demonstrować dowody swej przezornoÅ›ci, choć rozumiaÅ‚ chyba, jakie to daremne.O te zabezpieczenia spytaÅ‚ mnie po to, abym nie umiaÅ‚ ich nazwać.MyÅ›laÅ‚em, że to już koniec, ale stary czÅ‚owiek, który usiadÅ‚ na fotelu Annabelli, podniósÅ‚ rÄ™kÄ™.— Doktor Toricelli.Mam jedno pytanie.Czy może pan powiedzieć, w jaki sposób uratowaÅ‚ pan tÄ™ dziewczynkÄ™? ZastanawiaÅ‚em siÄ™.— ByÅ‚ to szczęśliwy traf.StaÅ‚a miÄ™dzy nami.OdeÂpchnÄ…Å‚em jÄ…, żeby do niego dojść, a kiedy upadÅ‚, rozmach rzuciÅ‚ mnie na niÄ….PorÄ™cz jest niska.Gdyby tam staÅ‚ ktoÅ› dorosÅ‚y, ciężki, nie zdążyÅ‚bym go przerzucić, może nawet bym nie próbowaÅ‚.— A gdyby tam staÅ‚a kobieta?— Tam staÅ‚a kobieta — powiedziaÅ‚em, patrzÄ…c mu w oczy.— Przede mnÄ….Blondynka w perÅ‚owych spodÂniach z wypchanym pieskiem.Co siÄ™ z niÄ… staÅ‚o?— WykrwawiÅ‚a siÄ™.— To powiedziaÅ‚ szef ochrony.— Wybuch oberwaÅ‚ jej obie nogi.ZrobiÅ‚o siÄ™ cicho.Ludzie z okna wstawali, zaszuraÅ‚y krzesÅ‚a, a ja wróciÅ‚em jeszcze raz do tamtej chwili.Wiem jedno.Nie próbowaÅ‚em wyhamować impetu na porÄ™czy.ChwyciÅ‚em siÄ™ jej prawÄ… rÄ™kÄ…, odbijajÄ…c siÄ™ od stopnia, tak że zagarnÄ…Å‚em dziewczynkÄ… ramieniem.Dlatego, skaÂczÄ…c przez porÄ™cz jak przez konia z podparciem, porwaÅ‚em jÄ… w dół.Ale tego, czy objÄ…Å‚em jÄ… umyÅ›lnie, czy że tak staÂnęła, nie wiem.Nie mieli już nic do mnie, ale ja pragÂnÄ…Å‚em siÄ™ teraz upewnić, że zostanÄ™ uratowany przed praÂsÄ….TÅ‚umaczyli mi, że to zbÄ™dna skromność, ale byÅ‚em na to gÅ‚uchy.Nie miaÅ‚o to nic wspólnego ze skromnoÅ›ciÄ….Nie chciaÅ‚em, żeby moja osoba zrosÅ‚a siÄ™ z tÄ… rzeźniÄ… na schodach.Jeden Randy pewno domyÅ›liÅ‚ siÄ™ moich motyÂwów.Fenner zaproponowaÅ‚, żebym zostaÅ‚ w Rzymie przez doÂbÄ™ jako gość ambasady.Ale i tu okazaÅ‚em siÄ™ uparty.ChciaÅ‚em lecieć pierwszÄ… maszynÄ…, jaka wystartuje do Paryża.ByÅ‚a taka, Cessna z materiaÅ‚ami konferencji, któÂra zakoÅ„czyÅ‚a siÄ™ przyjÄ™ciem w poÅ‚udnie, dlatego Fenner i tÅ‚umacz przybyli w smokingach.PrzesuwaliÅ›my siÄ™ grupÂkami ku drzwiom, wciąż rozmawiajÄ…c, gdy poprosiÅ‚a mnie na bok kobieta, której nie widziaÅ‚em dotÄ…d, dama o wspaÂniaÅ‚ych czarnych oczach.ByÅ‚a psychologiem.Zajęła siÄ™ AnnabellÄ….SpytaÅ‚a, czy istotnie chcÄ™ jÄ… wziąć ze sobÄ… do Paryża?— Ależ tak.PowiedziaÅ‚a pani, że jej to obiecaÅ‚em? UÅ›miechnęła siÄ™.SpytaÅ‚a, czy mam dzieci.— Nie, To znaczy prawie.Dwóch siostrzeÅ„ców.— LubiÄ… pana?— Owszem.ZdradziÅ‚a mi sekret Annabelli.MaÅ‚a jest zmartwiona.UratowaÅ‚em jej życie, a ona bardzo źle o mnie myÅ›laÅ‚a.SÄ…dziÅ‚a, że jestem w zmowie z JapoÅ„czykiem, lub coÅ› koÅ‚o tego.Dlatego chciaÅ‚a uciec.W Å‚azience przeraziÅ‚em jÄ… jeÂszcze bardziej.— Czym, na Boga?W astronautÄ™ nie uwierzyÅ‚a.W ambasadÄ™ też nie.MyÂÅ›laÅ‚a, że rozmawiam przez telefon z jakimÅ› wspólnikiem.A ponieważ jej ojciec ma wytwórniÄ… win i spytaÅ‚em jÄ… o adres w Clermont, uznaÅ‚a, że zamierzam jÄ… porwać, by żądać okupu.DaÅ‚em owej damie sÅ‚owo, że nawet o tym Annabelli nie wspomnÄ™.Chyba sama bÄ™dzie mi chciaÅ‚a to powiedzieć? — zasugerowaÅ‚em.— Nigdy albo za dziesięć lat.Może zna pan chÅ‚opców.Dziewczynki sÄ… inne.— UÅ›miechnęła siÄ™ i poszÅ‚a, a ja wszczÄ…Å‚em zabiegi o samolot.Jedno miejsce byÅ‚o wolne.OÅ›wiadczyÅ‚em, że muszÄ… być dwa.DoszÅ‚o do telefoniczÂnych pertraktacji.JakiÅ› VIP ustÄ…piÅ‚ w koÅ„cu miejsca AnÂnabelli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]