[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Valentine spojrzał na nachmurzonego Zalzana Karola.- Myślę podobnie jak Deliamber i Carabella.A ty?- Moim zdaniem czarodziej powinien zaczarować wóz tak, żebyśmy jeszcze dziś wieczorem znaleźli się w Ni-moya.Jeśli nie potrafi, to jedźmy dalej nie zwlekając.- Niech więc tak będzie - powiedział Valentine takim głosem, jakby samodzielnie podejmował decyzję.- Kiedy zbliżymy się do Avendroyne, wyślemy zwiadowców, żeby znaleźli jakiś objazd.Ruszyli zatem, a im jaśniej się robiło, tym jechali ostrożniej.Wszyscy zdążyli już się przyzwyczaić do siąpiącego deszczu, jaki towa­rzyszył im podczas prawie całej podróży przez kraj Metamorfów, ale ulewa, jaką teraz zesłało niebo, zalała drogę potokami wody.Valentine powitał ją z radością.Jeśli będą zmuszeni do przejazdu przez mia­sto, to prawdopodobnie nikt z jego mieszkańców nawet nosa nie wy­chyli z domu.Rozrzucone tu i ówdzie chaty z wikliny świadczyły o tym, że mia­sto jest już blisko.Droga rozwidlała się wielokrotnie, lecz Deliamber za każdym razem wybierał właściwe odgałęzienie i już niedługo dla wszystkich stało się oczywiste, że znaleźli się u wrót Avendroyne.Wy­słani na zwiady Lisamon Hultin i Sleet wrócili po godzinie z dobrymi wieściami.Otóż jedna z dróg rzeczywiście prowadziła prosto do Avendroyne, za to druga, omijająca miasto łagodnym łukiem, skręcała na północny wschód i znikała między łagodnymi pagórkami, które z da­leka sprawiały wrażenie terenów uprawnych.Wybrali tę drugą i przejechali przez region Avendroyne bez żad­nych przeszkód.Było już późne popołudnie.Zostawili za sobą góry i znaleźli się na rozległej, usianej lasami równinie, deszczowej i mrocznej, typowej dla wschodniego terytorium Metamorfów.Zalzan Kavol jechał jak szalony i zatrzymywał się tylko wtedy, kiedy Shanamir, powołując się na spoczywające na nim obowiązki chłopca stajennego, z całą bez­względnością upominał się o prawa wierzchowców, bo choć może by­ły niezmordowane i sztucznego pochodzenia, ale jak każde żywe stwo­rzenia potrzebowały od czasu do czasu odpoczynku i strawy.Skandar, który wydawał się wprost opętany pragnieniem opuszczenia co ry­chlej Piurifayne, pokrzykiwał na nie nieustannie.To, przed czym uciekali, spotkało ich o wczesnym zmierzchu, w ulewnym deszczu, pośród dzikich leśnych ostępów.Bez żadnej za­powiedzi.Valentine jechał w środkowej kabinie z Deliamberem i Carabellą; większość kompanii już spała, a Heitrag i Gibor Haern powozili, kiedy na drodze przed nimi rozległ się huk, trzask i łomot, a wóz za­trząsł się i stanął w miejscu.- Burza zwaliła drzewo! - zawołał z kozła Heitrag.- Leży w po­przek drogi!Zalzan Kavol zaklął pod nosem i szarpnął śpiącą Lisamon Hultin.Valentine nie widział przed sobą niczego poza koroną olbrzymie­go drzewa.Żeby usunąć zawalidrogę, stracą noc, a może i następny dzień.Skandarzy zarzucili na ramiona miotacze i wyszli z wozu, aby zbadać sytuację.Valentine ruszył za nimi.Przywitała ich ciemność, porywisty wiatr i strugi lodowatego deszczu.- Bierzmy się do roboty - burknął strapiony Zalzan Karol kuląc się z zimna.- Thelkarze! Zaczynaj od dołu! Rovornie! Tnij te duże ga­łęzie! Erfonie.- Może byłoby prędzej, gdybyśmy zawrócili i poszukali innej dro­gi - wtrącił nieśmiało Valentine.Nie od razu Zalzan Karol pogodził się z faktem, że ktoś inny też może podejmować decyzje i wydawać rozkazy.- Tak - wydusił z siebie wreszcie.- To nie jest głupia myśl.Jeśli teraz.Za nimi runęło na drogę następne drzewo.Wóz znalazł się w pu­łapce.Valentine pierwszy pojął, co się stało.- Do wozu! Wszyscy! To zasadzka! - krzyknął pędząc w stronę otwartych drzwi.Za późno.Z lasu, w absolutnym milczeniu, zaczęły wyłaniać się ciemne postaci i kilkunastu Metamorfów stanęło między nimi a wo­zem.Zalzan Kavol ryknął z wściekłości i wypalił z miotacza.Drogę, wóz i najbliższe drzewa zalało niesamowite fosforyzujące światło.Jak w biały dzień widać było padające na ziemię dwa zwęglone ciała Me­tamorfów, ale także - dwa przebite strzałami ciała Skandarów, Heitraga i Thelkara.Wydarzenia potoczyły się błyskawicznie.Tył wozu stanął w ogniu.Lisamon Hultin, torując sobie drogę mieczem wibracyjnym, osłaniała uciekających z płomieni.Valentine, zaatakowany przez Metamorfa noszącego jego twarz, kopnął stwora, wykręcił się na pięcie, przejechał nożem - jedyną bronią, jaką posia­dał - po ciele następnego napastnika i ze zdziwieniem przyjrzał się wypływającej z rany brązowawej cieczy.To niesamowite, zdążył tylko pomyśleć, tak ranić, a może nawet zabijać.Metamorf z jego obliczem, nie bawiąc się w sentymenty, znów go zaatakował.Valentine uskoczył w bok i ponownie pchnął nożem.Ostrze weszło głęboko, a Metamorf zatoczył się, przyciskając dłonie do piersi.Valentine zadrżał, lecz musiał odpowiedzieć na atak na­stępnego przeciwnika.Walka i zabijanie były dla niego zupełnie nowym doświadcze­niem.Poczuł ból w duszy, ale zdawał sobie sprawę, że uleganie w tej sytuacji uczuciom oznaczałoby zgodę na własną śmierć.Nie miał wyjścia.Dźgał i ciął, ciął i dźgał.Za plecami usłyszał wołanie Carabelli:- Jak sobie radzisz?- Robię.co.mogę - odpowiedział między kolejnymi cięciami.Zalzan Kavol, widząc swój wspaniały wóz w ogniu, zawył, schwycił wpół najbliższego Metamorfa i cisnął go w ogień.Już pędziły ku niemu dwa następne stwory, ale schwycił je inny Skandar i przełamał dwiema parami rąk niczym kruche patyki.Pośród zamętu bitwy Valentine zo­baczył kątem oka, jak Carabella szamoce się z Metamorfem i jak po chwili przygniata go do ziemi.No i był jeszcze Sleet, który z dziką pas­ją walił wokół pięściami i buciorami.Las był jednak wciąż pełen Metamorfów, noc mijała, deszcz lał strumieniami, a wóz płonął.Kiedy żar się wzmógł, bitwa przeniosła się z drogi w głąb lasu, lecz tam powstało jeszcze większe zamieszanie, ponieważ w ciemno­ściach trudno było odróżnić swojego od wroga.Sprawę komplikowa­ły ponadto ciągłe zmiany wyglądu Metamorfów, chociaż teraz, pogrą­żeni w szaleństwie walki, nie byli w stanie utrzymać dłużej przybra­nych kształtów Sleeta, Shanamira czy Zalzana Karola i szybko powra­cali do własnych postaci.Valentine zatracił się w walce [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl