[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- GdybyÅ›my zeszli na samo Oblicze?- Niech ktoÅ› inny sprawdzi to za nas - odpowiedziaÅ‚ Lawler.- Niech Gabe tam pÅ‚ynie, jeÅ›li jest taki odważny.Albo ojciec Quillan.Lub Delagard.To jego piknik, niech on pierwszy zejdzie na brzeg.Ja zostanÄ™ tu i zobaczÄ™, co siÄ™ stanie.- Przypuszczam, że to ma sens.A jednak.jednak.- Kusi ciÄ™ to.- Tak.- Czujesz jakieÅ› przyciÄ…ganie, prawda? Ja też je czujÄ™.SÅ‚yszÄ™, jak coÅ› w Å›rodku mówi mi: Chodź tutaj, rozejrzyj siÄ™, zobacz, co tu jest.To niepodobne do niczego innego.Musisz to zobaczyć.Jednak to zwariowany pomysÅ‚.- Tak - powiedziaÅ‚a cicho Sundira.- Masz racjÄ™.MilczaÅ‚a przez chwilÄ™ zajÄ™ta naprawÄ….Potem zeszÅ‚a niÂżej, zrównujÄ…c siÄ™ z nim w olinowaniu.Lawler dotknÄ…Å‚ koniuszkami palców jej nagiego ramienia, lekko, prawie eksperymentalnie.Westchnęła lekko, przytuliÅ‚a siÄ™ do nieÂgo i rażeni patrzyli na morzÄ™ zabarwione przez zachodzÄ…Âce sÅ‚oÅ„ce, pÅ‚omieÅ„ oÅ›lepiajÄ…cego Å›wiatÅ‚a pÅ‚ynÄ…cy znad wyspy.- Val, czy mogÄ™ dzisiaj w nocy zostać w twojej kajuÂcie? - zapytaÅ‚a.Nie robiÅ‚a tego czÄ™sto i już sporo czasu upÅ‚ynęło od ostatniego razu.Oboje ledwie mieÅ›cili siÄ™ w jego maÅ‚ej kajucie i na wÄ…skiej koi.- OczywiÅ›cie.- Kocham ciÄ™, Val.PrzesunÄ…Å‚ dÅ‚oÅ„mi po silnych mięśniach jej ramion, aż do karku.CzuÅ‚, że jest mu bliska jak nigdy przedtem: prawie jakby byli dwoma połówkami jednego organizmu, a nie po prostu dwojgiem na pół obcych sobie ludzi, którzy przypadÂkiem odnaleźli siÄ™ podczas dziwnej podróży do niesamowiÂtego miejsca.Czy to wÅ‚aÅ›nie niebezpieczeÅ„stwo - zastaÂnawiaÅ‚ siÄ™ Lawler - zbliżyÅ‚o ich ku sobie? Czy też - uchowaj Boże! - poczucie samotnoÅ›ci poÅ›rodku oceanu sprawiÅ‚o, że byÅ‚ tak otwarty w stosunku do niej, tak pragnÄ…Å‚ być blisko niej?- Kocham ciÄ™ - szepnÄ…Å‚.Pobiegli do kajuty.Nigdy nie czuÅ‚ siÄ™ jej tak bliski.ani nie czuÅ‚ tego do nikogo innego.Byli wspólnikami, ich dwoje przeciwko niespokojnemu, tajemniczemu wszechÅ›wiatowi.W konfrontacji z otaczajÄ…cÄ… ich tajemnicÄ… Oblicza mogli liczyć tylko na siebie.Ta krótka noc byÅ‚a gmatwaninÄ… splecionych rÄ…k i nóg, spoconych ciaÅ‚ Å›lizgajÄ…cych siÄ™ i ocierajÄ…cych o siebie, oczu wpatrzonych w oczy, uÅ›miechów odpowiadajÄ…cych na uÅ›mieÂchy, zmieszanych ze sobÄ… oddechów, czuÅ‚ych słów, jej imiÄ™ na jego ustach, jego na jej, wymieniane wspomnienia, twoÂrzone nowe wspomnienia, ani chwili snu.I bardzo dobrze, pomyÅ›laÅ‚ Lawler.Sen mógÅ‚ przynieść nowe koszmary.Lepiej spÄ™dzić noc na jawie.I na kochaniu.Nowy dzieÅ„ może być ich ostatnim.WyszedÅ‚ na pokÅ‚ad o Å›wicie.Ostatnio pracowaÅ‚ na pierÂwszej wachcie.Lawler zobaczyÅ‚, że w ciÄ…gu nocy okrÄ™t znów przeszedÅ‚ przez liniÄ™ przybrzeżnych grzywaczy.StaÅ‚ na kotwicy w zatoczce bardzo podobnej do pierwszej, choÂciaż wzdÅ‚uż jej brzegów nie byÅ‚o wzgórz, jedynie Å‚Ä…ki gÄ™sto poroÅ›niÄ™te ciemnÄ… roÅ›linnoÅ›ciÄ….Ta zatoka wydawaÅ‚a siÄ™ akceptować ich obecność, a nawet mile jÄ… widzieć.Jej poÂwierzchnia byÅ‚a spokojna, fale nie wiÄ™ksze od zmarszczek; nie byÅ‚o Å›ladu młócÄ…cych wodÄ™ wodorostów, które wygnaÅ‚y ich prawie natychmiast z poprzedniej zatoki.Tutaj, jak wszÄ™dzie, woda Å›wieciÅ‚a wysyÅ‚ajÄ…c kaskady różowego, zÅ‚otego, szkarÅ‚atnego i szafirowego promienioÂwania; a na brzegu dziki, krÄ™ty taniec nieustannego życia toczyÅ‚ siÄ™ ze zwykÅ‚ym rozpasaniem.Znad lÄ…du unosiÅ‚y siÄ™ purpurowe iskry.Powietrze znów wydawaÅ‚o siÄ™ pÅ‚onąć.WszÄ™dzie widać byÅ‚o jaskrawe kolory.Szalona, niestrudzoÂna wspaniaÅ‚ość tego miejsca byÅ‚a trudna do zniesienia tak wczesnym rankiem, po nie przespanej nocy.Delagard staÅ‚ samotnie na mostku, dziwnie skulony w sobie, z ramionami skrzyżowanymi na piersi.- Chodź porozmawiać, doktorze - powiedziaÅ‚.Oczy miaÅ‚ zaczerwienione i zaropiaÅ‚e.WyglÄ…daÅ‚, jakbynie spaÅ‚ nie tylko ostatniej nocy, ale od wielu dni.Jego policzki byÅ‚y szare i obwisÅ‚e, a gÅ‚owa zdawaÅ‚a siÄ™ wpadać w grubÄ… szyjÄ™.Twarz Delagarda raz po raz wykrzywiaÅ‚ nerwowy tik.Demon, który drÄ™czyÅ‚ go wczoraj, przy pierÂwszym podejÅ›ciu do Oblicza, powróciÅ‚ nocÄ….Kapitan powiedziaÅ‚ ochrypÅ‚ym gÅ‚osem:- SÅ‚yszÄ™, że uważasz mnie za szaleÅ„ca.- A jeÅ›li nawet, czy ma to dla ciebie jakiekolwiek znaÂczenie?- Czy uszczęśliwi ciÄ™, jeÅ›li powiem, że zaczynam doÂchodzić do tego samego wniosku? Prawie.Prawie.Lawler szukaÅ‚ w sÅ‚owach Delagarda Å›ladów ironii albo żartu czy kpiny.Niczego takiego nie znalazÅ‚.GÅ‚os Delagarda byÅ‚ stÅ‚umiony, chrapliwy i zaÅ‚amujÄ…cy siÄ™.- Spójrz na to pieprzone miejsce - wymamrotaÅ‚.ZaÂkreÅ›liÅ‚ ramieniem szeroki krÄ…g.- Spójrz na to, doktorze! To ugór.Koszmar.Dlaczego w ogóle tu przypÅ‚ynÄ…Å‚em? - TrzÄ…sÅ‚ siÄ™, a widoczna pod gÄ™stÄ… brodÄ… skóra twarzy byÅ‚a Å›ciÄ…gniÄ™ta i blada.WyglÄ…daÅ‚ na okropnie wymizerowanego.Niskim, Å›wiszczÄ…cym gÅ‚osem powiedziaÅ‚: - Tylko szaleÂniec mógÅ‚ przypÅ‚ynąć tak daleko.Teraz to widzÄ™.WidziaÅ‚em to wczoraj, kiedy zawinÄ™liÅ›my do tej zatoki, ale staraÅ‚em siÄ™ udawać, że tak nie jest.MyliÅ‚em siÄ™.Jestem przynajmniej dostatecznie dorosÅ‚y, aby siÄ™ do tego przyznać.Chryste, doktorze, o czym ja myÅ›laÅ‚em, gdy sprowadziÅ‚em nas w to miejsce? Ono nie jest dla nas.- PotrzÄ…snÄ…Å‚ gÅ‚owÄ….Kiedy znów przemówiÅ‚, jego gÅ‚os byÅ‚ wysilonym krakaniem.- Doktorze, musimy siÄ™ natychmiast stÄ…d wydostać.Czy mówiÅ‚ poważnie? A może byÅ‚ to jeden z jego groÂteskowych testów lojalnoÅ›ci?- Mówisz poważnie? - zapytaÅ‚ go Lawler.- Cholernie poważnie.Tak.NaprawdÄ™ mówiÅ‚ poważnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]