[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Upłynęła długa chwila.- Do czego byłem panu potrzebny tym razem? Medicus wykonał pół obrotu, sięgnął po przygotowane wcześniej ubranie i cisnął mu je na nagi tors.- Ten sen - powiedział - co to było?- Ta twarz?- To była twarz?Deogracias dokończył się ubierać i usiadł na szerokim łożu urema, które właśnie zaczęło się składać.Czując na sobie ciężar siedzącego, łoże zawahało się, a potem z wolna rozłożyło się z powrotem.- Trzy dni temu zabiłem człowieka.Od tej pory co noc śni mi się jego twarz, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że ktoś nałożył na nią bardziej wyrazistą charakteryzację.Cechy tej twarzy są w moich snach podkreślone, rysy, po których można by ją rozpoznać - wyraźniejsze.Śni mi się potężniejszy niż ten, którego zabiłem.Rozumie pan?- Tak.Co jeszcze?- Boję się go.Medicus zrobił kilka kroków po pomieszczeniu.- Sporo mnie to kosztowało, ale zasłużył na śmierć, mu­siałem go zabić.Tylko że świadomość, iż zadało się śmierć w słusznej sprawie, kompletnie nie przynosi ulgi.Czuję się zbrodniarzem.- To minie - powiedział Medicus.- Jesteś poruszony, twoja wyobraźnia ciągle żyje tamtym zdarzeniem.Staraj się o nim zapomnieć.- Nic mądrzejszego nie zdołał pan wymyślić?- Nie - odparł ze złością Medicus.Znowu zrobił kilka kroków w stronę wyjścia i z powrotem.- Nie ma pan piwa? - spytał z wnętrza urema Deogracias.- Trochę zaschło mi w gardle.- Nie trzymam tu piwa - powiedział ostro Medicus.Stal zgarbiony między aparaturą.- Mam wymagania, prawda? Stanowczo za wielkie jak na coś, co traktuje się jako eksponat, preparat, obiekt do­świadczalny, który można w każdej chwili sprowadzić, roz­ciąć, zbadać, poprawić, pozszywać i wypuścić.Czym mnie pan tym razem nafaszerował?Medicus podjął spacer.- Przez dwadzieścia godzin leżałem na gołej ziemi nie mogąc wykonać ruchu i powiedzieć słowa.Przeczucie mó­wi mi, że to pana parszywa robota.- Moja - przyznał Medicus.- Ale nie tylko.Skąd masz stłuczenie na plecach?Ostrożnie, żeby nie poruszyć bólu, Deogracias spróbował wykręconą do tyłu ręką dosięgnąć kontuzjowanego miej­sca.Ale ból ustąpił, jakby przygoda z obrośniętym mię­śniami facetem wcale się nie zdarzyła.- Nie baw się zbyt często w ten sposób - ostrzegł Me­dicus - bo pewnego dnia nawet ja nie będę w stanie nic pomóc.Twoje kości charakteryzują się zmniejszaną zawar­tością wapnia, są kruchsze.pamiętaj o tym.- Prawdę mówiąc nie prosiłem pana o pomoc.Nigdy.Czemu właściwie pan to robi?Medicus zaśmiał się nerwowo.- Każdy ma swoje tajemnice.- Zastanawiam się, kiedy ostatnio był pan szczery - chyba dawno, co? - Deogracias pokręcił ze zdumieniem głową.- czemu ma służyć ta poza, którą przyjmuje pan przede mną.Niech pan pomyśli: musimy wreszcie przestać przed sobą udawać.Przecież ja wiem wszystko i pan wie o tym doskonale, że ja wiem.Miałem wystarczająco wiele czasu, żeby się dowiedzieć.- Jak to było? - powiedział Medicus bezbarwnym gło­sem.Chyba po raz pierwszy pomyślał o tym w szkole.Przypa­dek.Zaliczał właśnie sprawdzian na symulatorach u pro­fesora Noomeletza.Miękki fotel, zgięte w łokciach ręce, dłonie w szczelinach sterowniczych.Ciemne, płaskie twa­rze ekranów.Kiedy siedział wlepiając w nie wzrok, uświa­domił sobie ich wszechobecność.Nic nie potrafiło się bez nich obejść.Usiłował wyobrazić sobie życie bez ekranów, gra wyobraźni zaczęła go frapować, wciągać, podniecać; wtedy tuż przed nosem wybłysły parametry początkowe za­dania.- Zero i zero - powiedział symulator.- Start.Pierwszy ruch zrobił na oślep, rozpaczliwie starając się oczyścić myśli, zapomnieć o świecie bez ekranów.Udało mu się.Krzywe falowały łagodnie, w, okienkach przeskaki­wały cyferki, rozbłyskiwały światełka na planszach.Złośliwy komputer zmieniał warunki lotu, a on manewrował urojo­nym statkiem w urojonej przestrzeni.Trajektoria prawidło­wo pokrywała się z krzywą obliczeniową, raz tylko, gdy przyszły mu na myśl drzewa, słońce i woda czekające dwa poziomy niżej, niepokojąco wahnęła się w dół, ale prawie natychmiast wyrównał - straty w ocenie mogły być rzędu setnych punktu, nie większe.Nie myśląc więcej o lecie ani o dziewczynach nad wodą, doprowadził statek do celu i wylądował.Przyglądał się wyświetlonej na głównym ekra­nie wysokiej ocenie zdziwiony, że skóra pod kombinezo­nem jest cała mokra.- Nieźle, zupełnie nieźle - zabrzmiał z tyłu głos profe­sora.- Jak się nazywasz, chłopcze?Asystent pilnujący sprawnego przebiegu sprawdzianu szepnął coś profesorowi do ucha.Ten spojrzał na Deograciasa jak na wyjątkowej rzadkości okaz, kiwnął głową, wytarł potylicę i odszedł do następnego symulatora.Deogracias nie mógł zrozumieć, co oznaczały te wszystkie gesty i po co w ogóle profesor pytał, skoro - uświadomił to sobie dopiero później - nazwisko ucznia paliło się przez cały czas ma głównym ekranie.Szkolny informer nie wiedział nic; wygłoszonej przezeń formułki Deogrocias wysłuchał dwukrotnie, coraz bardziej zdziwiony, że tak niewiele może wynikać z tak wielu słów.Na pytania informer odpowiadał krótko: brak zapisu, brak adnotacji, nie zarejestrowano.Rzecz dziwna, o kolegach informer wiedział nieporówna­nie więcej.Fascynująca tajemniczość własnej osoby spra­wiła, że Deogracias zdecydował zgłosić się osobiście w ga­binecie profesora Noomeletza.- Pan mnie pamięta, profesorze? Noomeletz pokręcił ciężką, siwą głową.- Nazywam się Deogracias, chcę wiedzieć, kim je­stem - wyrzucił z siebie jednym tchem.- Dlaczego przyszedłeś z tym do mnie? Ja nic nie wiem.- Głos profesora był spokojny, zdziwienie autentycz­ne.Zaskoczyło Deograciasa.Poczerwieniał, wciągnął powietrze i prawie przerażony własną śmiałością powiedział:- Nie wierzę panu.- Proszę?- Nie wierzę panu.Profesor zapatrzył się w zagracony pulpit, zaczął się ba­wić jakimś przełącznikiem.Trwało to o wiele za długo.Ciągle nie podnosząc wzroku Noomeletz rzekł:- Obiecaliśmy osobie, która zapisała cię do szkoły, że zachowamy dyskrecję.- Nawet wobec mnie?- Przede wszystkim wobec ciebie.- Sądzi pan, profesorze, że to w porządku?- W żadnym punkcie nie naruszyliśmy ustawodawstwa “Dziesięciornicy”.Wręcz przeciwnie.Nie ty jeden nie znasz swoich rodziców.Deogracias odwrócił się i chciał odejść.Przed samym wyjściem dogonił go głos profesora.Noomeletz ciągle ba­wił się przełącznikiem.- Ja nie mogę, nie wolno mi.Idź do Centralnej Krioteki Osobowej, znajdziesz tam wszystko, co wiem - i jeszcze więcej.Ciemna dźwiękoszczelna kabina, otwór identyfikacyjny, w tym otworze jego palec.Oczywiście ekran, ciągle jeszcze martwy.Ułamek sekundy - na ekranie jego zdjęcie, tak aktualne, jakby pozował wczoraj.- Deogracias Quarr - rozległ się głos.- Urodzony.Słuchał krótkiej historii własnego życia jak baśni.Już wiedział, jak się nazywa.Pragnął jeszcze ujrzeć tych, któ­rzy się go wyparli - własnych rodziców.Na ekranie pojawiła się młoda kobieta o pięknej twa­rzy.Moment - i jej zgrabna postać ożyła.Kobieta szła brzegiem morza, fale lizały piasek pod jej stopami.Była naprawdę bardzo piękna.Jego matka.Pamiętał ją - tak mu się naraz wydało.Ojca, to znaczy mężczyznę, którego widywał częściej od innych - również.Był niemal pewien, że gdy tylko zobaczy jego twarz, przypomni sobie zupełnie.Czy mógł pamiętać, ile miał lat w momencie rozpoczęcia szkoły? Obliczył szybko: prawie cztery.- Linda Quarr, córka Ethel Doran, tancerki, oraz Peana Ouarra, pilota trzeciej klasy.Trudne, zdolne, ale zaniedby­wane przez rodziców dziecko.W wieku pięciu lat debiut w programie video.nauka tańca i występy z przerwami do dwunastego roku życia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl