[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Fanyi posuwała się za nim, stawiając delikatnie stopy na wypróbowanych przez niego stopniach.Z powodu tych hałd przynajmniej siła wiatru była tu mniejsza.I, chociaż zimno było przenikliwe, nie byli smagani przez mroźne podmuchy.Zaczęło padać.A deszcz był tak zimny jak wiatr; walił z taką siłą, że w jednej chwili przemoczył ich ubrania, przykleił włosy do czaszek i pokrył skurczone ciała cienką jak szkło warstwą lodu.Sander znał burze na równinach, lecz w niczym nie przypominały one czegoś podobnego.Wiatr ryczał i wył ponad głowami, zawodząc dziko w prześwitach między hałdami.Niekiedy uszu ich dobiegały trzaski, jakby wichura powodowała obsuwanie się lawin skalnych.Później, kiedy trochę ucichło, Sander usłyszał szczekanie Rhina.— Tędy — zwrócił się do dziewczyny.Lecz wypowiedziane przez niego słowa zginęły w nowym porywie gwałtownego wichru.Wyciągnął więc rękę i ujął jej dłoń.Okrążywszy usypisko ujrzeli przed sobą szpaler prawdziwych drzew, szarpanych teraz przez burzę, zrywającą bezlitośnie liście z gałęzi i tworzącą z nich wirujące chmury, przygniatane natychmiast do ziemi ciężarem deszczu.Zataczając się w podmuchach wiatru Sander ruszył naprzód, oddalając się od zdradliwych hałd ku drzewom.Gałęzie brały na siebie siłę deszczu, jednak nie całą.Rhin dreptał niecierpliwie w przód i w tył, kiwając łbem, kiedy przenosił spojrzenie z Sandera na rozciągającą się przed nimi drogę, cierpliwie ponaglając ludzi do pośpiechu.Po wężaczach nie było śladu.Pod stopami wyczuwali względną gładkość wybrukowanej dróżki, na którą z obu stron wdzierały się drzewa i krzaki.Nie było tu ponurych zwałów bloków skalnych, grożących obsunięciem się w trakcie pospiesznej wędrówki za kojotem.Po kilku chwilach wyszli na polanę, na której ujrzeli drewniany budynek.Wykonane z bali ściany stykały się ze strzechą uplecioną z grubych gałęzi.Jedyne drzwi stały otworem i nigdzie nie było śladu lokatora, choć dom był najwyraźniej współczesny.Sander odczepił miotacz i wyjął zza paska strzałę, po czym gestem nakazał Fanyi trzymać się z tyłu, podczas gdy sam ostrożnie prześlizgiwał się w kierunku otwartych drzwi.Kiedy w drzwiach ukazał się łeb Kai, zorientował się, że jego obawy są zbyteczne.Ostatnim skokiem kojot, Sander i Fanyi dotarli do wejścia i wpadli do środka.Sander szarpnął drzwi.Widocznie były przez pewien czas otwarte, gdyż nagromadziła się pod nimi ziemia, którą musiał odgarnąć nim zamknął je na dobre, odcinając się od szalejącej burzy.Ponieważ zamiast okien były tu jedynie umieszczone wysoko pod dachem szczeliny, początkowo było zbyt ciemno, by zbadać otoczenie.Nie była to prowizoryczna chata, jak sądził na pierwszy rzut oka, lecz duży i solidny budynek.Podłogę stanowiła stosunkowo gładko wypolerowana kamienna powierzchnia, która niegdyś mogła być częścią drogi.Pod przeciwległą ścianą znajdował się szeroki kominek, skonstruowany z kamiennych bloków, okopcone od dymu i ognia palenisko było obecnie puste.Z jednej jego strony stała skrzynka, w której rozróżnił kilka ustawionych na sztorc szczap drewna.Fanyi wyciągnęła swoją latarkę i przesunęła krążkiem światła po ścianach.Wisiały na nich półki.W większości były ogołocone, z wyjątkiem jednego czy dwóch małych pudełek.Pod półkami znajdowały się konstrukcje, które mogły być jedynie podnoszonymi na zawiasach łóżkami.Pełno w nich było skłębionych liści i kawałków sierści.Sander uchwycił słaby zapach starego ognia, a nawet, jak mu się zdawało, jedzenia.Lecz poza tym była tu pustka, świadcząca o tym, że miejsce jest od dawna niezamieszkane.— To jest dom klanu — powiedziała Fanyi.— Widzisz — zatrzymała promień latarki na jednej ze ścian, wskazując duży metalowy hak wbity w kłodę — tam wieszali oddzielające pomieszczenia zasłony.Lecz to był mały klan.— Czy to twoi krewni? — Dotychczas był przekonany, że Padford było jedynym znanym im osiedlem.— Nie.Może to Handlarze.Oni także żyją w klanach.Nie zabierają ze sobą na szlak swoich kobiet ani dzieci, ale niekiedy opowiadają o swoich domach.A to miasto mogło być doskonałym miejscem dla ich poszukiwań metalu.Możliwe, że przetrząsnęli już tę jego część i ruszyli dalej.Albo usłyszeli o zasobniej szych terenach gdzieś indziej.Myślę, że to stoi puste dłużej niż przez jeden sezon.Sander uznał, że budynek jest wystarczająco solidny.Teraz, gdy w przygotowane do tego celu haki wsadzili sztabę, zamykając szczelnie drzwi, o wiele mniej obawiał się siły burzy.Podszedł do paleniska, by wybrać drewno ze skrzyni.Szczapy były dobrze wysuszone.Bez trudu wykrzesał iskrę z zapalacza i już po chwili grzali się w cieple płomieni, które, uspokajając, oświetlały jednocześnie ich nową kwaterę.Wężacze ułożyły się przy ogniu, zlizując wilgoć z futer.Nawet Rhin nie wydawał się za duży w tym przestronnym pomieszczeniu.Dach nad głową, ciepło… nadal jednak nie mieli co jeść.Fanyi szperała w pojemnikach na półkach.Wróciła z dwoma, zamkniętymi szczelnie ruchomymi pokrywkami.Zawierały niewielką ilość czegoś, co wyglądało na taką samą mąkę jak znaleziona przez Sandera w Padford, oraz kilka płatków jakiejś wysuszonej substancji.— A zatem nie mogli wyjechać stąd zbyt dawno — zauważyła Fanyi — ponieważ ta mąka nie zdążyła jeszcze stęchnąć czy spleśnieć.A to drugie to suszone mięso.Natychmiast zrzuciła z siebie swoją kwadratową opończę i rozłożyła ją do wysuszenia przed kominkiem.Zrobiwszy to, umieszała ciasto z mąki i mięsnych płatków, rzucając część wężaczom i Rhinowi.Sander przechadzał się po długim pomieszczeniu, notując w pamięci szczegóły konstrukcyjne.Jego wybudowanie musiało być bardzo pracochłonne.Nie sądził, by zadano sobie tyle trudu dla postawienia jedynie tymczasowego pomieszczenia.Zamiarem budowniczych było raczej wzniesienie budowli, która wytrzyma przez pewien czas.Być może była przeznaczona jako mieszkanie sezonowe.W odległym kącie natknął się na okrągłą metalową pokrywę, wyszczerbioną i zużytą, lecz nadal’solidną, umocowaną w jednej z płyt podłogi.Przez jej wierzch przechodził metalowy pręt.Sander pomyślał, że naciskając go można by podnieść wieko.Być może na dole znajdowała się spiżarnia z większą ilością zapasów niż ta mizerna garstka znaleziona przez Fanyi.Powędrował z powrotem do skrzyni z drewnem, wybrał jedno polano i wrócił z nim, by podważyć te dziwne drzwi.Wymagało to sporego wysiłku, jednak w końcu zdołał przesunąć okrągłą pokrywę na jedną stronę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]