[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wtem poczuł, gdy wyszedł na pole, że coś mu się w torbie kołacze.Zajrzał — a to kilkanaście złotych dukatów! Nie wszyst­kie strużyny wytrzepał przedtem dokładnie z torby, a te, które w niej uwięzły, zamieniły się w złoto.Jakże teraz żałował, że wytrząsł ich przedtem pełny worek! Gdyby tego nie zrobił, stałby się od razu bogatym człowiekiem.Wrócił do domu, a żona przyjęła go wymówkami:— Gdzieżeś to się podziewał przez całe trzy dni? Czemużeś nie powiedział, że cię w domu nie będzie? Takem się bała, czyś gdzie w górach nie przepadł!Zdziwił się Fakla.Jemu się zdawało, że tylko niedługą chwilę zabawił w pieczarze.Nie powiedział żonie, gdzie był, bo mu wojak zabronił.Tylko pokazał jej dukaty, a żona, jak zobaczyła, że mąż tyle zarobił, uspokoiła się zaraz i nie miała już do niego żalu.Minęło kilka lat.Kowal kuł nadal to kosy, to lemiesze, to pod­kowy — co mu się trafiło.Wtem pojawił się znowu ten sam rycerz i poprosił o złote podkowy.I znów zabrał Faklę w głąb Pisanej.“Tym razem nie będę taki głupi i nie wyrzucę strużyn", po­myślał kowal.Zabrał się do kucia koni.Wtem zaciął się w palec i zaklął głośno:— Bodaj cię czart!A tu nagle budzą się naokoło niego uśpieni rycerze, podnoszą się, a kowala aż dreszcz przechodzi ze strachu.Jeden z rycerzy pyta:— Bracie, czy już czas?Na to odpowiada ten, co przychodził po podkowy:— Nie czas jeszcze, śpij dalej.Tamci pokładli się z powrotem, a on spojrzał ostro na kowala i palcem mu pogroził.Kiedy podkuli konie, wojak nasypał strużyn do torby kowala i wyprowadził go z pieczary.Fakla czekał, żeby mu torba ociężała — byłby to znak, że strużyny zamieniły się już w dukaty.Ale torba wciąż pozosta­wała lekka i nic w niej nie pobrzękiwało.Zajrzał do niej: same strużyny.Z gniewem wyrzucił strużyny do potoka.Ale zaraz się opa­miętał.Zrozumiał, że to kara za przekleństwo.Było mu jednak markotno, bo miał nadzieję, że tym razem zdobędzie bogactwo.W powrotnej drodze wstąpił do karczmy, żeby się rozweselić w kompanii, a tam nie wytrzymał i wygadał się przed karczmarzem o swojej przygodzie.Ten rozpowiedział o niej szeroko i w taki to sposób wszyscy się dowiedzieli, gdzie śpi podziemne wojsko.Kowal wyrzucał sobie, że nie umiał utrzymać języka za zęba­mi, jak mu rycerz nakazał.,,Będzie się na mnie gniewał i jak mu się wytłumaczę?" zastanawiał się strapiony.Widać rycerz rozgniewał się bardzo, bo w ogóle nie zjawił się już u Fakli.Mijał rok za rokiem, a Fakla czekał go daremnie.Kowalowi było bardzo przykro, że zawiódł zaufanie rycerza.Kiedy go ludzie wypytywali o jego przygodę, nie chciał nic o niej mówić, czasem nawet płakał z żalu.Jedni powiadali, że konie śpiącego wojska stoją nie podkute, a kiedy wybije najważniejsza godzina, nie będą gotowe do boju.Inni mówili, że to nieprawda.Bo tamten wojak nadal pilnuje porządku.Przekonał się, że Fakla nie umie dochować tajemnicy, więc poszedł do innego kowala i tamten mu konie kuje, ale się tym nie chwali.Mówili jeszcze — a nie wiadomo, skąd się o tym do­wiedzieli — że wojak nie wrócił do Fakli dlatego także, ponieważ konie tamtego rycerstwa może kuć tylko taki kowal, który ma czyste serce.A Fakla w przekleństwie wspomniał diabła i póź­niej podpił sobie w karczmie.To wszystko działo się dawno, może ze sto lat temu.Odtąd niejeden śmiałek próbował dotrzeć w głąb Pisanej, ale nie udało się to nikomu.Rycerze śpią w Tatrach nadal i czekają wielkiej godziny.O KLERYKU, CO NA ŁYSĄ GÓRĘ POJECHAŁKiedyś, dawno, w seminarium kieleckim kształcił się na księdza kleryk sierota.Polubił go stary ogrodnik, bo kleryk przypominał mu syna, który umarł młodo.Kiedy mieli wolną chwilę, ogrodnik i kleryk chętnie z sobą rozmawiali.Zgadało się kiedyś o czarownicach.— Bywało, że taka czarownica odbierze mleko krowom w ca­łej wsi — opowiadał ogrodnik.— Powiesi sobie w oborze rzemień zdjęty z szyi cudzej krowy, mamrocze jakieś zaklęcia i doi ten rzemień, kiedy nikt nie widzi.Mleko z niego aż strzyka.Potem inne gospodynie dziwują się, czemu ich krowy mają puste wy­miona i nie dają ani kropli mleka.Tak, czarownice potrafią zadawać różne uroki.Znają się na ziołach, umieją sprowadzać i leczyć choroby.O nowiu księżyca spotykają się na Łysej Górze.Jadą tam na miotłach, na kociubach.Diablisko w postaci kozła ugaszcza je i gra im na piszczałce aż do świtu, a czarownice ucztują i tańczą z czartami.— Chciałbym t zobaczyć — westchnął kleryk.— Na Łysą Górę nie pojedziesz — powiedział ogrodnik — bo i drogi nie znasz, i grzech by był.Ale kleryk nie mógł odpędzić tej myśli.Na przedmieściu Kielc, niedaleko seminarium, mieszkała kobieta, o której mówiono, że jest czarownicą.Gdy na nocnym niebie ukazał się wąziutki, srebrny sierp nowego księżyca, kleryk wykradł się oknem z seminarium.Wie­dział, że postępuje źle, ale nie umiał oprzeć się pokusie.Sutannę zostawił, ubrany był w kurtkę ogrodnika.Zabrał mu ją ukradkiem, kiedy tamten zasnął.— Przed świtem wrócę i kurtkę oddam — uspokajał kleryk sam siebie.Podkradł się pod chatę czarownicy i ostrożnie zajrzał przez okno.W słabym świetle łojówki palącej się na rogu stołu widział przez szparę okiennicy, jak kobieta krzątała się po kuchni.Wzięła miotłę z kąta, wyciągnęła spod tapczana słoik, nabrała z niego na szmatkę jakiegoś smarowidła i natarła nim kij od miotły [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl