[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.INTERWAŁ PIERWSZYNa górnym piętrze znanego hotelu w Londynie, Alec Kyle siedział za biurkiem zmarłego szefa i stenografował.Duch stał naprzeciw.Od ponad dwóch godzin dyktował miękkim, łagodnie modulowanym głosem.Kyle’a bolała ręka, głowa była pełna niezliczonych obrazów.Nie miał wątpliwości, że duch mówił prawdę - całą prawdę.Skąd to wszystko wiedział? Kyle był pewien jednego: to co usłyszał, było niesłychanie ważne.Uważał za przywilej to, że informacje zostaną właśnie przez niego dalej przekazane.Ból przeszył go nagle od nadgarstka po łokieć.Upuścił ołówek i złapał się za zesztywniałą rękę.Nieziemski gość przerwał.- Dlaczego nie weźmiesz pióra? - zapytał duch normalnym tonem.Kyle zapomniał nawet, że mówi do czegoś mniej cielesnego niż obłok dymu.- Wolę ołówek.Taki nawyk - wolno wypisują się.Przepraszam, że przerwałem - boli mnie nadgarstek.- Mamy czas.- Poradzę sobie jakoś.- Posłuchaj, przynieś sobie kawy, zapal.Rozumiem, że to dla ciebie dziwne.Gdybym był na twoim miejscu, nie wytrzymałbym nerwowo.Nieźle ci idzie, posuwamy się do przodu.Jestem dobrze przygotowany.Odwiedziłem kilka miejsc, byś miał czas się dostosować.Jak sam zobaczysz - jesteśmy do przodu!- Ale mam mało czasu - odparł Kyle, zapalając papierosa.Rozkoszował się wdychanym dymem.- Mam zebranie o czwartej.Muszę przekonać paru ważnych facetów.Chcę utrzymać sekcję i przejąć ją po Keenan’ie.Muszę zdążyć.- Nie martw się o to - uśmiechnął się duch.- Pomyśl, że już ich przekonałeś.- Tak? - Kyle wstał, przeszedł przez biuro i wrzucił monety do automatu.Tym razem duch podążył za nim.Stanął tuż za plecami.Mężczyzna odwrócił się i popatrzył na półpłynną postać, obłok czy kłąb jakiejś dziwnej energii.„Hologram, bańka mydlana, ektoplazma” - pomyślał.Ominął ducha i wrócił do gabinetu Gormleya.- Tak - zjawa, wróciła na swoje miejsce.- Zobaczysz: przeciągniemy twoich przełożonych na naszą stronę.- Przeciągniemy? My?- Zobaczysz.A teraz opowiem ci o Harrym Keoghu.Przepraszam, że tak przeskakuję.Tak będzie lepiej, byś miał kompletny obraz.- Jak wolisz.- Jesteś gotowy?- Tak - Kyle chwycił ołówek - ale zastanawiałem się właśnie, gdzie w tym wszystkim jest twoje miejsce.- Moje? - zjawa uniosła brwi.- Jeśli wszystko pójdzie dobrze, będę twoim szefem.Twarz mężczyzny skrzywiła się w uśmiechu.„Duch? Moim przyszłym szefem?” - uśmiechnął się do siebie.- Myślałem, że to już wyjaśniliśmy - powiedziała zjawa.- Nie jestem duchem i nigdy nie byłem.Ale dobrze, dojdziemy do tego, zobaczysz.Możemy już zaczynać?ROZDZIAŁ SIÓDMYHarry Koegh bujał myślami w chmurach, które dryfowały niczym kule puchu na niebieskim oceanie letniego nieba.Ręce ułożył pod głową, źdźbło trawy sterczało, jak maszt, osadzone w zębach.Milczał od czasu, gdy skończyli się kochać.Mewy krzyczały, nurkowały w wodzie.Trawy na wydmach cicho szumiały.Brenda pieściła rękę Harry’ego.Lubiła go takiego, jak teraz.Spokojnego, na skraju snu, bez tej całej dziwności.Był dziwny, to prawda, ale to był jeden z powodów, dla których go kochała.Czasami wyobrażała sobie, że on też ją kocha, choć nigdy jej tego nie powiedział.- Harry - zapytała delikatnie, stukając go pod żebro - jest tam ktoś?- Tak? - źdźbło zadrżało w ustach.Wiedziała, że nie lekceważy jej, po prostu, nie było go tutaj.Był gdzieś daleko.Czasami chciała poznać to miejsce, tajemne miejsce Harry’ego.Usiadła, zapięła bluzkę, poprawiła spódnicę i strząsnęła z niej piasek.- Harry, zrób ze sobą porządek.Na plaży są ludzie.Poprawiła jego rzeczy, przytuliła się i pocałowała go w czoło.- O czym myślisz? Gdzie jesteś, Harry? - szczypiąc w ucho zapytała.- Chciałabyś wiedzieć - powiedział.- Tam nie jest przyjemnie.Ja przywykłem.Nie polubiłabyś tego miejsca.- Polubiłabym, gdybyś ty tam ze mną był.- To nie jest miejsce, gdzie można być z kimś - powiedział.- Tam można być tylko samemu.- Harry, powiedz.- zaintrygowało ją to.- Przecież jesteśmy tutaj - uciął.- Jesteśmy tutaj i kochamy się.Wiedziała, że gdy spróbuje dalej wypytywać, to i tak niczego nie zmieni.- Kochałeś się ze mną - powiedziała - osiemset jedenaście razy.- Przywykłem do tego.To zbiło ją z tropu.- Do czego przywykłeś? - zapytała po chwili.- Do liczenia.Czegokolwiek.Kafelków w ubikacji, gdy tam siedzę, na przykład.Żachnęła się rozdrażniona.- Mówiłam o kochaniu, Harry.Nie jesteś ani trochę romantyczny.- Teraz nie - zgodził się.- Miałaś całą przyjemność?Już nie był tak chorobliwie zamyślony.Tak właśnie określała jego dziwne stany świadomości.Była zadowolona, że wrócił mu humor.- Osiemset jedenaście razy - powtórzyła - w ciągu trzech lat.To dużo.Wiesz, od jak dawna chodzimy ze sobą?- Od dziecka - odpowiedział.Patrzył w niebo.Wiedziała, że tylko jednym uchem słucha tego, co ona mówi.Coś działo się w jego głowie, unosił się na krawędzi rzeczywistości.Znowu odpłynął.Miała nadzieję, że kiedyś dowie się dokąd.Teraz tylko odchodził i wracał.- Ale jak długo? - naciskała.Złapała go za podbródek.- Jak długo? Cztery, pięć lat chyba.- Patrzył na nią bez wyrazu.- Sześć - powiedziała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl