[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zwrot, że takiego pejzażu można szukać z księżycem, jest piękny, przepraszam, że ci go zepsułam głupią świecą.I dziękuję za wieczór, był dla mnie niezwykły.- Ja również dziękuję, moja droga! Spotkanie w tym hotelu kogoś tak miłego jak ty, to dla mnie prawdziwa niespodzianka, byłem przekonany, że nie zastanę tu nikogo.Nikogo? I ani słowa o Tinie?Tak właśnie powiedział Kacper, kiedy zjawił się w naszym pokoju późnym rankiem, następnego dnia po ich rozmowie pod moim balkonem.- Ani słowa o Tinie, mamo.Zamknął się w łazience i długo nie wychodził.Słyszałam tylko ostry szum prysznica, zupełnie jakby Kacper chciał spłukać z siebie tę nie przespaną noc, bo zawiedzionego uczucia, niestety, spłukać nie można.Wyszedł wreszcie.Bez słowa wziął z szafy czyste dżinsy i koszulę.Ubierając się, gwizdał.Później poszedł na balkon, schylił się i położył na balustradzie skrzyżowane ramiona, oparł na nich głowę.Co czuje, czy bardzo jest mu ciężko, myślałam, patrząc ze smutkiem.Wiedziałam, że naprawdę nie powinnam o nic pytać.To on nie wytrzymał, nie ja.Wszedł do pokoju i patrząc na mnie z niechęcią, powiedział agresywnie:- Zadowolona jesteś, prawda?- Daj spokój, Kacper.- Zadowolona jesteś, a do tego rozumiesz ją.Znasz takie sztuczki.- O czym ty mówisz?- Zrobiłaś to samo Marcinowi.Nie wypieraj się, bo wiem.- Co wiesz?- Wszystko, ciotka Ala powiedziała mi, jak z wami było.- Ależ, Kacper!- To jest numer z tej samej bajki, mamo!- Niczego nie obiecywałam Marcinowi.Nieprawda, obiecywałam.Tylko teraz, po wielu latach, przez chwilę wydawało mi się, że są obietnice, które się nie liczą.Takie: "będziemy zawsze razem, nigdy się nie rozstaniemy, będziemy mieli wspólny dom, dzieci, psy, koty, plany", wszystko obiecane między jednym a drugim pocałunkiem, w czasie odważnie nazwanym miłością, chociaż jeszcze nią nie był.- Kochał ciebie, a ty odeszłaś do innego - powiedział samozwańczy adwokat Marcina.- Przypominam ci, że ten inny był twoim ojcem.I to jego kochałam naprawdę.A ty najchętniej spaliłbyś mnie na stosie, tylko dlatego że Tina odeszła od ciebie.- Odeszła? Może ty odchodziłaś od Marcina spokojnie.Tina rzuciła mnie w furii.Wyglądała jak oszalała czarownica, kiedy upychała wszystkie swoje manatki w plecaku, kiedy puste butelki po coli zgniatała do wyrzucenia i szarpała namiot, bo nie umiała go złożyć, a za nic nie pozwoliła sobie pomóc.Brakowało tylko miotły, na której mogłaby odlecieć, bo pociąg miała już za parę minut.- Zdążyliście?- Stał, kiedy wbiegliśmy na peron.Wsiadła bez biletu, jeszcze była w drzwiach wagonu i szarpała się ze swoimi tłumokami, kiedy zawiadowca podniósł tę głupią czerwoną chorągiewkę.Wiesz, mamo, czego ja się boję najbardziej?- Nie wiem.- Tego, że jeszcze kiedyś ją spotkam."Wiesz, mamo.", żałosny głos.I znowu: mały Kacper, metr osiemdziesiąt dwa, a kiedyś potłuczone miał tylko kolana.- Więc ani słowa o Tinie - powiedziałam.I nie rozmawialiśmy o niej od tamtej pory.Został w domu, sama poszłam do pani Franciszki na obiad.Powiedział, że nie jest głodny, że nic mu nie przejdzie przez gardło, że może na kolację coś zje.- Pójdę gdzieś, pokręcę się trochę, a wieczorem gramy.Po obiedzie ja też wybrałam się na spacer, szłam wzdłuż ulicy Kościelnej aż na sam koniec Osady, gdzie już zaczynał się las.Idąc, nie zastanawiałam się nawet, dokąd zaprowadzi mnie droga, i dopiero kiedy znalazłam, się między gęstniejącymi drzewami, zobaczyłam w głębi kolorowe namioty.Stanęłam na skraju polany i zaczęłam nasłuchiwać, cicho tu było, widocznie upalny dzień wymiótł wszystkich nad jezioro.Kacper siedział nieruchomo na skrawku przygniecionej trawy, głowę miał opartą na złożonych za nią ramionach i patrzył przed siebie.Ten spłachetek ziemi jeszcze niedawno był jego małym, dziwnym domem, zapewne.Stałam do chwili, kiedy wyprostował się i gwałtownie zaczął palcami rozsuwać zgniecione źdźbła trawy, tak jakby chciał po tym domu zniszczyć ostatni ślad.Wtedy odeszłam.Pana Yacobi zobaczyłam, otwierając okno.Był bardzo wczesny ranek i chociaż bezchmurne niebo zapowiadało piękny dzień, poczułam zimne jesienne powietrze przesiąknięte wilgocią.Achmed szedł ścieżką ubrany w ściągnięte poniżej kolan małymi klamerkami pół długie brązowe spodnie, o których kiedyś mówiło się pumpy, a których teraz chyba już nikt nie nosi.Na nogach miał ciepłe długie skarpety w czarno-czerwony wzór i sznurowane buciki na masywnej podeszwie sięgające powyżej kostek.Włożył na siebie rudą kurtkę z grubego materiału, ściągniętą w talii szerokim paskiem i mały tyrolski kapelusik w kolorze ciemnozielonym.W ręku trzymał cienką laseczkę, którą wywijał energicznie.Jeszcze wczoraj jego widok śmieszyłby mnie ogromnie, dziś jedynie wzruszał, ponieważ przepadałam już za panem Yacobi.Patrzyłam, jak starannie zamyka za sobą furtkę.Usłyszałam pukanie do drzwi, to pani Rozalia, tak jak każdego ranka, przyniosła do mojego pokoju gorące mleko.- Czy pani widziała, pani Madziu, jak to się on wystroił? A ja myślałam, że ma ze sobą tylko tę małą walizunię!- Tymczasem wczoraj po nocy wyładował z bagażnika dwie walizy i torbę, zupełnie jakby miał zamiar u mnie zimować.- Może jest "w podróży".Ten adres Holy Golightly wymyślony przez Trumana Capote'a zawsze mnie urzekał, a do Achmeda Yacobi dziwnie pasował, chociaż w przeciwieństwie do Holy nie był on młodą dziewczyną.- W podróży! - fuknęła pani Rozalia.- On tu do nas przyjechał w interesach.- Tak pani powiedział?- Nie musiał mi mówić, podsłuchałam.Ustawiła dzbanek obok mojej miseczki z płatkami kukurydzianymi i spojrzała wyczekująco.- Pani Madzia nie jest ciekawa?Byłam straszliwie, nieprawdopodobnie ciekawa.- Trochę jestem - przyznałam.- Więc niech pani Madzia słucha, przyszedł rano na recepcję, jeszcze za przeproszeniem w szlafroku i w kapciach, i mówi do mnie: "chyba miałem sen, śniło mi się, droga pani, że był do mnie telefon", i czeka.To ja mówię: "nie było do szanownego pana żadnego telefonu", a on na to, że w takim razie zaraz będzie, bo najwyraźniej on jest tego pewien.I co, pani Madziu?- No i w tym momencie rozlega się telefon.- Zgadła pani, rozlega się.Mało nie padłam ze strachu, bo nerwowa jestem i chociaż w duchy nie wierzę, to jednak bardzo się ich boję, a tu chyba jakaś siła nieczysta natchnęła pana Yacobi, sama pani musi przyznać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]