[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Basia wiedziała o tym dobrze; jednakżeczłowiek samotny, w pustyniach zabłąkany, w ucisku od głodui chłodu zostający, mimowiednie przede wszystkim od pokrew-nych sobie istot pomocy wygląda.Tak i ona ujrzawszy ów dym,siedlisko ludzkie oznaczający, mimowiednie, idąc za pierwszymporywem serca, chciała tam biec, imieniem boskim mieszkańcówprzywitać i pod ich dachem zmęczoną głowę przytulić.Tymczasemokrutna rzeczywistość wyszczerzyła zaraz na nią zęby jak zły pies;dlatego serce jej wezbrało goryczą i łzy żalu a zawodu napłynęłydo oczu. Znikąd pomocy, jedno od Boga - pomyślała - bogdaj mi jużludzi nie napotkać. Po czym jęła rozważać, czemu ów chłop począłudawać przepiórkę; niechybnie w pobliżu byli jeszcze jacyś ludziei ów przywołać ich pragnął.Przyszło jej do głowy, że jest na szlakuzbójów, którzy wyparci z jarów nadrzecznych, widocznie schronilisię do puszcz, głębiej w kraju leżących, w których sąsiedztwo sze-rokich stepów zapewniało im większe bezpieczeństwo i łatwiejsząw potrzebie ucieczkę. Ale co będzie - pytała Basia - gdy ich spotkam kilku lub kilku-nastu? Muszkiet - to jeden, dwie krócice - to dwóch, szabla - niechbydwóch jeszcze, jeśli jednak będzie ich więcej, zginę straszną śmier-cią. I o ile poprzednio, wśród nocy i jej trwóg, życzyła sobie, by dzień412Pan Wołodyjowskiuczynił się jak najprędzej, tak teraz z tęsknotą wyglądała pomroki,która mogła skryć ją łatwiej przed złymi oczyma.Dwakroć jeszczew czasie wytrwałej jazdy zdarzyło jej się przejeżdżać w pobliżu ludzi.Raz ujrzała na skraju wysokiej równi kilkanaście chat.Może nawetnie mieszkali w nich zbóje z rzemiosła, ale wolała je minąć skokiem,wiedząc, że i wieśniacy niewiele są lepsi od zbójów; drugi raz douszu jej doszedł odgłos siekier rąbiących drzewo.Upragniona nocokryła wreszcie ziemię.Basia tak już była znużona, że gdy dostałasię na goły, nie obrośnięty lasem step, rzekła sobie: Tu nie rozbiję się o drzewa, za czym usnę teraz, choćbym miałai zmarznąć. Gdy przymykała już oczy, zdało jej się, że hen, w odda-li, na białym śniegu widzi kilka czarnych punktów, które poruszająsię w różnych kierunkach.Przez chwilę jeszcze przezwyciężyła sen.- To pewnie wilki! - mruknęła z cicha.Nim jednak przejechała kilkadziesiąt kroków, owe punktaznikły, więc usnęła zaraz tak mocno, że zbudziła się dopiero, gdybachmat Azjów, na którym siedziała, zarżał pod nią.Basia obejrzałasię wkoło: była na skraju lasu i zbudziła się w porę, inaczejbowiem mogłaby się rozbić o drzewo.Nagle spostrzegła, że dru-giego konia nie masz przy niej.- Co się stało? - zawołała z trwogą wielką.Stała się jednak rzecz bardzo prosta: oto Basia uwiązała wpraw-dzie lejce od uzdy dzianeta do kuli kulbaki, na której siedziała sama,ale skostniałe ręce zle jej posłużyły i nie zdołały zadzierzgnąć silniewęzła; następnie lejce rozwiązały się i znużony koń został, by szukaćkarmu pod śniegiem lub położyć się.Na szczęście Basia miała krócicę nie w olstrach, ale za pasem;róg z prochem i woreczek z resztką siemienia także były przy niej.Ostatecznie nieszczęście nie było zbyt straszne, bo bachmat Azjów,jeśli nawet ustępował w szybkości dzianetowi, to natomiast nieza-wodnie przewyższał go wytrwałością na trud i zimno.JednakżeBaśce żal się zrobiło ulubionego rumaka i w pierwszej chwili413Henryk Sienkiewiczpostanowiła go odszukać.Zdziwiło ją to jednak, gdy obejrzawszysię na step, nie ujrzała go wcale, choć noc była nadzwyczaj widna. Pozostać pozostał - pomyślała - nie popędził z pewnością naprzód,ale musiał się położyć w jakimś wgłębieniu i dlatego go nie widzę.Bachmat zarżał drugi raz, przy czym zatrząsł się jakoś i uszypołożył na karku, lecz od strony stepu odpowiedziało mu milczenie. Pojadę, poszukam! - rzekła Basia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]