[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zamiast tego otoczył Klingę ramionami i zaczął się śmiać.Jak na Kapitana ten śmiech trwał doprawdy długo.Można było w nim posłyszeć zdecydowanie szaleńcze tony.Zaczęli skakać w górę i w dół, trzymając się wzajem za ramiona.Potem Klinga odwrócił się.Zawołał do swoich żołnierzy:- Rzućcie broń i poddajcie się.W przeciwnym razie zostaniecie zabici.To było tak niesamowicie wymyślone, że dopiero teraz, gdy żołnierze Klingi zaczęli powoli słuchać rozkazów, tak jak ich zresztą nauczono, zro­zumiałem, na czym polegał cały przekręt.Zdrada Klingi była udawana.Trwający przez lata pościg Konowała za nim był od początku do końca reżyserowany - wyjąwszy to, że przy oka­zji używał Klingi do eksterminacji niewygodnych fanatyków religijnych.Nie ma nic lepszego od sytuacji, w której twoi wrogowie wykonują za ciebie brudną robotę.Co więcej, efektem trudu Klingi było to, iż Władca Cienia stał się jed­ną z postaci najbardziej znienawidzonych w kręgach kościelnych.Całe terytoria poddawały się nam, nie stawiwszy choćby zupełnie mizernego oporu.A teraz Klinga poddał ćwierć najlepszych żołnierzy Władcy Cienia.Nigdzie w Kronikach nie było strategii oszustwa tak przemyślnej jak ta.A Konował wymyślił ją zupełnie samodzielnie.Długo jeszcze będzie zaśmiewał się w kułak, wiedząc, że Mogaba nawet sobie nie wyobrażał, iż coś takiego może mu przyjść do głowy.Mogaba uważał Konowała za człowieka, który nie odetchnie porządnie, zanim się pierwej nie poradzi Kronik.25.Pozostawiłem Kopcia własnemu losowi.W pobliżu wozu nie było ni­kogo prócz Matki Goty i Thai Deia.Przyłączyłem się do nich.Nie odezwa­li się do mnie ani słowem.Ja również jadłem w milczeniu, wypiłem przy okazji mnóstwo wody, następnie wspiąłem się z powrotem na wóz i ucią­łem sobie dłuższą drzemkę.Śniłem.Sny nie były szczególnie miłe.Wystę­powała w nich Duszołap, z pozoru znakomicie się bawiła.Bawiła się, po­nieważ zwodziła nas bez wątpienia, bowiem właśnie to dostarczało jej największej radości.Obudziłem się, pojadłem znowu, ledwie świadom, że pochłaniam jed­ne z najgorszych produktów kuchni Matki Goty.Połykałem wodę, jak­bym po raz pierwszy od wielu tygodni miał okazję się napić.Niejasno zdawałem sobie sprawę, że w oczach Thai Deia, ilekroć na mnie spojrzał, rozbłyskiwał niepokój.Próbowałem wyrozumować, o co chodzi, ale nie potrafiłem się skupić.Zrobiło się już dość późno.Obóz pogrążony był w ciszy.Żołnierze wciąż trwali na wysuniętych pozycjach.Nocne warty uważnie przeszuki­wały teren, ostrzeżono bowiem wszystkich, iż w obozie nieprzyjaciela są też Dusiciele.Wartownicy trochę plotkowali, kiedy zatrzymywali się, by ogrzać ręce nad ogniskiem.Nieco dalej jacyś ocaleli z ataku cywile zebrali swój żałosny dobytek i przycupnąwszy, czekali w milczeniu, zanim nie zostaną zagnani do następnego ataku.Na wzgórzach trwała zażarta walka.Mogaba zamierzał drogo okupić każdy jard oddanej ziemi.Nie wszystkim dekownikom pozwolono odejść na bok.Ogniska na flance Pani ponownie płonęły i zasnuwały nasz obóz dymem.Czyżby w umyśle Kapitana lęgło się nowe diabelstwo?Jakiś czas później, kiedy się pokazał, zapytałem go o to.- Mam nadzieję, że tak sobie pomyślą - odrzekł.Nie przestawał się uśmiechać.- Chcę, żeby przez resztę swego życia Mogaba już zawsze musiał nerwowo spoglądać przez ramię, podskakiwał na najlżejsze poruszenie wśród cieni, myślał, że w każdej chwili ziemia może mu się rozstąpić pod nogami.Co być może rzeczywiście kiedyś nastąpi.- Zaśmiał się znowu.Wszyscy starsi oficerowie zaczęli gromadzić się przy ogniskach pło­nących niczym świąteczne ognie Gunni.Politycznie neutralni kapłani wszystkich wiar odbywali rytuały dziękczynne.Pojawiła się nawet Pani w towarzystwie swych oficerów i adoratorów.Wyglądała niczym półbogini, bardziej realna niż którekolwiek tagliańskie bóstwo z wyjątkiem groź­nej Kiny.We współczesnej nam epoce jedynie Kina zdawała się intereso­wać sprawami tego świata.Ale nią kierowały osobiste motywy.Trudno powiedzieć, kto spośród zebranego tłumu bardziej był zdu­miony.Klinga rozmościł się obok Starego.Nie przestawał się uśmiechać.Nie potrafił przestać paplać ze swoim starym kumplem, Łabędziem.Bied­ny Cordy Mather był w domu z Kobietą.On również mógłby się teraz znakomicie zabawić.Nie widziałem Klingi od lat.Wtedy był małomównym cynikiem.Zupeł­nie inaczej niż dzisiaj.A Jednooki, jak się okazało, nie miał jeszcze czasu, by puścić w ruch swą destylatornię.Klinga wrzasnął w stronę Konowała, Konował odwrzasnął mu coś.Łabędź zwrócił się do mnie:- Nie zwracaj na nich uwagi.Jeszcze nie potrafi zejść ze sceny.- Przypuszczam, że dopóki trwał ten ich spisek, musieli żyć w wielkim napięciu.Stary słyszał Łabędzia, ale nie zwrócił na niego większej uwagi.- Jutro będziemy mieli dobrą, staromodną zabawę w samym centrum.Ostatnia rzecz, jakiej Mogaba oczekiwałby po mnie.Książę, ty pójdziesz pierwszy.Niech twoi ludzie pokażą nam, jacy są dobrzy.Pociągnąłem potężny haust wody, miałem nadzieję, że Jednookiemu udało się jednak coś, choćby odrobinę, wypędzić na dzisiejszą noc.Jed­nak gdyby nawet, zapewne nie można liczyć, by zmieniło się to w regułę.Żadna z tagliańskich religii nie tolerowała piwa, podobnie jak Pani czy Książę, którym nie spodobałoby się zapewne, gdyby pijani żołnierze spie­przyli im całą robotę.Ale czego nie widzą, tego nie będą mogli potępić.A więc mogłem po prostu zaproponować Jednookiemu, by ruszał z pro­dukcją.Zapytałem:- Naprawdę zamierzasz powiedzieć nam, co się dzieje? W oczach Konowała rozbłysły leniwe iskierki rozbawienia.- Nie.- Pochylił się bliżej i wyszeptał: - Nie pozwól, by się ktoś do­wiedział.Ale przestali wysyłać cienie na przeszpiegi.- Wskazał na ogni­stą kulę kierującą się w stronę przełęczy.Jak dotąd nie byliśmy jeszcze świadkami wielkiej magii Pani.- Jak poszło?- Oszczędzają je.- Uśmiechnął się znowu.Uśmiechem tym objął wszystkich skupionych dookoła.Wreszcie przemówił do całego zgromadzenia.- Sądzę, że wszyscy już wiecie, co macie dalej robić.Odpocznijmy trochę.W jaki sposób niby wszyscy mieliby wiedzieć, co mają robić dalej? Te strzępy wiedzy, którymi podzielił się z innymi, były skrajnie niejasne.Konował spojrzał na Panią.Wyglądała, jakby znalazła się na skraju załamania.Praca była męcząca, jednak jej wyczerpanie przekraczało wszyst­ko, czego można by oczekiwać.Kawał twardego faceta ten mój Kapitan.Czasami jego uczucia były oczywiste i wyraźne.Krzywdził wtedy innych dla kobiety, którą kochał.- Łabędziu, nie odchodź jeszcze.Chciałbym z tobą porozmawiać.Mnie zaś grzecznie poproszono, bym zabrał ze sobą swoją niepożąda­ną dupę i poszedł się przespać.26.Chciałem nawet zasnąć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl