[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znał ich dopiero od kilku dni.Byli zwykłymi Amerykanami, a jednak Carlenzgodził się ryzykować życie i lecieć do Teheranu, aby zabrać stamtąd rannegożołnierza.Jak powiedziałby Simons, to jest to, co Amerykanie powinni dla siebierobić.Wprawiło to Perota w doskonały nastrój, na przekór wszystkiemu.317Zadzwonił telefon. Ross Perot, słucham. Tu Ralph Boulware. Cześć, Ralph, gdzie jesteś? Na granicy. Zwietnie! Właśnie widziałem Rashida.Serce Perota zabiło radośnie. Wspaniale! Co mówił? Są bezpieczni. Bogu dzięki! Zatrzymali się w jakimś hotelu, trzydzieści czy czterdzieści mil od grani-cy.Rashid badał zawczasu teren teraz już wrócił.Mówił, że prawdopodobnieprzekroczą granicę jutro, ale to jego pomysł.Simons może myśleć inaczej.Skorosą tak blisko, nie przypuszczam, żeby czekał do jutra. Masz rację.Posłuchaj, Pat Sculley, Mr Fish i reszta chłopaków właśnie dowas jadą.Lecą do Wan, potem wynajmą autobus. Gdzie was znajdą? Ulokowałem się w wiosce Yuksekova, najbliższym miejscu od granicy,w hotelu, jedynym w okolicy. Powiem Sculleyowi. OK.Perot odłożył słuchawkę. O rany pomyślał wreszcie wszystko zaczynasię układać jak należy.* * *W myśl polecenia, jakie Pat Sculley otrzymał od Perota, miał dojechać do gra-nicy, zapewnić grupie Podejrzanych bezpieczne jej przekroczenie i sprowadzićich do Istambułu.Gdyby Podejrzanym nie udało się dotrzeć do granicy, Sculleymiał udać się do Iranu najlepiej samolotem ukradzionym przez Dicka Douglasaalbo gdyby to się nie powiodło, drogą lądową i znalezć ich.Sculley i Turecka Grupa Ratownicza skorzystali z rozkładowego lotu z Istam-bułu do Wan, gdzie czekał na nich wyczarterowany odrzutowiec.Miał on ich za-brać tylko do Wan i z powrotem, a nie gdziekolwiek by chcieli.Jedynym sposo-bem skłonienia pilota, aby zabrał ich do Iranu, byłoby porwanie samolotu.Przylot odrzutowca wydawał się w Wan dużym wydarzeniem.Wysiadającz samolotu wpadli na oddział policjantów, którzy wyglądali na gotowych do na-robienia im kłopotów.Mr Fish jednak rozmówił się z szefem policji i wróciłuśmiechnięty.318 Posłuchajcie powiedział. Zatrzymamy się w najlepszym hoteluw mieście, ale musicie wiedzieć, że to nie Sheraton, więc proszę nie narzekać.Wzięli dwie taksówki i pojechali.Hotel miał duży centralny hall z trzema poziomami pokoi, do których wcho-dziło się przez galerie, tak że wszystkie drzwi pokoi były z niego widoczne.GdyAmerykanie weszli, hall zapełniony był Turkami, którzy pili piwo i oglądali naczarno białym telewizorze mecz piłkarski, wyjąc przy tym i pokrzykując.Gdytylko zauważyli obcych, hałasy poczęły milknąć, aż zaległa kompletna cisza.Przydzielono Amerykanom pokoje.W każdej sypialni były dwie prycze i sta-nowiąca ubikację dziura w kącie, zasłonięta kąpielowym parawanem.Obrazu do-pełniały podłogi kryte deskami oraz pobielone ściany bez okien.Pokoje roiły sięod karaluchów.Na każdym piętrze znajdowała się tylko jedna łazienka.Sculley i Fish poszli zorganizować autobus, który zawiózłby ich wszystkichna granicę.Spod hotelu zabrał ich jakiś Mercedes i zawiózł, jak się okazało, dosklepu z urządzeniami elektrotechnicznymi.Na wystawie stało kilka wiekowychtelewizorów.Sklep był zamknięty zrobi ł się już wieczór ale Fish zastukałw żelazną kratę ochraniającą szyby i ktoś wyszedł.Poszli na zaplecze i usiedli przy stole, nad którym paliła się pojedyncza ża-rówka.Sculley nie rozumiał ani słowa z toczącej się rozmowy, ale w jej wynikuFish załatwił autobus wraz z kierowcą.Autobusem tym wrócili do hotelu.Reszta grupy zebrała się w pokoju Sculleya.Nikt nie chciał nawet siedziećna tych łóżkach, a co dopiero spać w nich.Wszyscy woleli natychmiast jechaćw kierunku granicy, ale Fish wahał się. Jest druga w nocy mówił i policja pilnuje hotelu. No i co z tego? spytał Sculley. To oznacza nowe pytania i nowe kłopoty. Spróbujmy.Wszyscy zeszli na dół.Pojawił się, wyglądający na zaniepokojonego, dyrektorhotelu i zaczął wypytywać Mr Fisha.Na odgłos rozmowy do hotelu weszli dwajpolicjanci i przyłączyli się do dyskusji.Fish odwrócił się do Sculleya. Nie chcą, żebyśmy jechali powiedział. Dlaczego nie? Wyglądamy bardzo podejrzanie, czy nie zdaje pan sobie z tego sprawy? Niech pan posłucha, czy nasz wyjazd jest sprzeczny z prawem? Nie, ale. No więc jedziemy.Niech pan po prostu oznajmi im to.Dyskusja, pro-wadzona po turecku, potrwała jeszcze trochę, ale w końcu policjanci i dyrektorzrezygnowali.Grupa wsiadła do autobusu.Wyjechali z miasta.Gdy znalezli się między pokrytymi śniegiem wzgórzami,temperatura nagle spadła.Wszystkim bardzo przydały się ciepłe płaszcze i koce,które mieli w plecakach.319Fish usiadł obok Sculleya. Sprawa zaczyna być poważna odezwał się. Mogę uporać się z policją,bo mam z nimi powiązania, ale obawiam się bandytów i żołnierzy nie mamwśród nich żadnych znajomych. Co chciałby pan zrobić? Wydaje mi się, że jestem w stanie wyciągnąć nas z kłopotów, o ile jednakżaden z was nie będzie miał broni.Sculley zastanowił się.I tak uzbrojony był tylko Davis.Simons zawsze ostrze-gał, że broń może prędzej wpędzić w kłopoty, niż z nich wyciągnąć.- Waltheryw końcu nigdy nie opuściły Dallas. OK powiedział.Trzydziestka ósemka Rona Davisa poleciała w śnieg.Trochę pózniej w światełkach autobusu ukazał się żołnierz w mundurze.Stałna środku drogi i machał.Kierowca jechał dalej, jakby miał zamiar go przejechać,ale Fish wrzasnął coś i kierowca zahamował.Wyglądając przez okno Sculley zobaczył na zboczu góry pluton żołnierzy,uzbrojonych w karabiny o dużej donośności i pomyślał: Gdybyśmy się nie za-trzymali, po prostu skosiliby nas z drogi.Jakiś sierżant i kapral weszli do autobusu i sprawdzili wszystkie paszporty.Fish poczęstował ich papierosami.Stali i paląc rozmawiali z nim, a w końcumachnęli ręką i wysiedli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]