[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Na znużone stopy Kaptura!– Niech to szlag! – wysyczał skrytobójca przez zęby.– Spójrz na niego! Lezie prosto na nich!Pani Simtal i Turban Orr pożegnali uprzejmie Baruka i Rake’a, zostawiając ich na chwilę pośrodku salonu.Wokół kłębili się ludzie.Niektórzy kiwali głowami, pozdrawiając z szacunkiem alchemika, wszyscy jednak trzymali się na dystans.Tłum skupił się wokół pani Simtal, która stanęła u podstawy schodów.Goście zasypywali ją pytaniami dotyczącymi Anomandera Rake’a.Do Baruka i jego towarzysza podszedł jakiś człowieczek.Był niski i pękaty, ubrany w wyblakłą czerwoną kamizelkę.W obu rękach ściskał ciastka, twarz zaś przesłaniała mu maska cherubinka, której czerwone, rozchylone usta oblepione były okruchami i kawałkami lukru.Po drodze ku nim wciąż napotykał na przeszkody i nieustannie musiał przepraszać kolejnych ludzi.– Bardzo mu się śpieszy, prawda? – rzucił Rake, zauważywszy przybysza.Baruk zachichotał.– Pracował dla mnie – wyjaśnił.– A jednocześnie ja pracowałem dla niego.Anomanderze Rake, poznaj człowieka zwanego Węgorzem, największego ze szpiegów Darudżystanu.– Chyba żartujesz.– Nie.Kruppe przedarł się wreszcie do nich, dysząc ciężko.– Mistrzu Baruku! – wysapał.– Cóż to za niespodzianka, że cię tu widzę! – Uniósł maskę spoglądając na Rake’a.– Te włosy są znakomicie zrobione, panie.Znakomicie.Nazywam się Kruppe, panie.Kruppe Pierwszy.Wepchnął sobie ciastko do ust.– To jest pan Anomander Rake, Kruppe.Grubasek skinął energicznie głową, przełykając głośno.– Oczywiście! W takim razie z pewnością jesteś przyzwyczajony do takiej perspektywy, panie.Kruppe zazdrości tym, którzy mogą spoglądać na wszystkich z góry.– Łatwo jest wówczas wmówić sobie, że ci na dole są mali i niewiele znaczący – odparł Rake.– Można powiedzieć, że górnolotność wiąże się z pewnym ryzykiem.– Kruppe mógłby tak powiedzieć, zakładając, że to celowy kalambur.Któż jednak mógłby zaprzeczyć, że smocza natura przekracza ludzkie pojmowanie? Kruppe może się tylko domyślać, jaki dreszcz czuje ktoś, kto leci na skrzydłach zawodzącego wiatru, a w dole widzi króliki, które pierzchają w panice, gdy tylko jego cień muśnie ich ograniczoną świadomość.– Mój drogi Kruppe – odezwał się z westchnieniem Baruk.– To tylko maska.– Ironia życia polega na tym – oznajmił Kruppe, unosząc nad głowę rękę, w której trzymał ciastko – że człowiek uczy się nie ufać temu co oczywiste, ulega najrozmaitszym podejrzeniom i wyciąga dziwne wnioski.Ale czy Kruppe dał się oszukać? A czy węgorz umie pływać? Hura, te pozornie mętne wody są dla Kruppego domem, a jego oczy otwierają się szeroko z zachwytu! – Pokłonił się zamaszyście, zasypując Rake’a i Baruka okruchami ciastka, po czym odszedł, nie przestając mówić.– Kruppe podejrzewa, że wskazane jest zbadanie kuchni.– Jest z niego prawdziwy węgorz – zauważył z rozbawieniem w głosie Rake.– I czyż nie powinien być przykładem dla nas wszystkich?– Masz rację – wymamrotał Baruk, opuszczając bezwładnie ramiona.– Muszę się napić.Przeproszę cię na chwilę i pójdę znaleźć coś dla nas obu.Turban Orr stał wsparty plecami o ścianę, przyglądając się zatłoczonej sali.Nie mógł się uspokoić.Ostatni tydzień był bardzo męczący.Wciąż czekał na potwierdzenie przez Gildię Skrytobójców śmierci Colla.Na ogół nie zdarzało się, by wykonanie zlecenia trwało aż tyle czasu.Pchnąć pijaka nożem nie było chyba tak trudno.Poszukiwania szpiega w szeregach jego organizacji zabrnęły w ślepą uliczkę, był jednak przekonany, że ktoś taki istnieje.Jego plany w Radzie raz za razem blokowano, zwłaszcza po zamordowaniu Lima, lecz poczynania przeciwników były zbyt nieokreślone, by mógł wskazać palcem konkretną osobę.Niemniej projekt proklamacji szlag trafił.Doszedł do tego wniosku dziś rano i natychmiast podjął odpowiednie kroki.Jego najlepszy i najbardziej zaufany wysłannik już w tej chwili mknął kupieckim traktem i zapewne mijał właśnie Wzgórza Gadrobi, nad którymi szalała burza.Zmierzał do Pale.Do imperium.Turban Orr wiedział, że Malazańczycy wymaszerowali.Nikt w Darudżystanie ich nie powstrzyma.A władca Odprysku przegrał już jedną bitwę w Pale.Dlaczego tym razem miało być inaczej? Nie, najwyższa pora dopilnować, by jego pozycja przetrwała imperialną okupację.Albo, jeszcze lepiej, żeby w zamian za udzielone poparcie uzyskał wyższą rangę.Spojrzał od niechcenia na strażnika, który stał z boku spiralnych schodów.Wydawał mu się skądś znajomy – nie jego twarz, lecz postawa, ustawienie barków.Czyżby zazwyczaj pełnił służbę w Gmachu Majestatu? Nie, miał na sobie mundur regularnego strażnika, a gmach był domeną elitarnej gwardii.Turban Orr zmarszczył brwi pod maską jastrzębia.Wtem strażnik poprawił rzemień hełmu, i rajca wciągnął gwałtownie powietrze.Oparł się o ścianę, dygocząc jak szalony.Barbakan Despoty! Przez wszystkie te noce – noc po nocy w ciągu wielu lat – strażnik był świadkiem jego potajemnych spotkań z sojusznikami i agentami.Wreszcie odkrył szpiega.Wyprostował się, zaciskając dłoń na rękojeści pojedynkowego miecza.Nie będzie tracił czasu na zadawanie pytań.Niech szlag trafi wrażliwość Simtal i całe to przyjęcie.Chciał natychmiast wywrzeć zemstę i nikt go przed tym nie powstrzyma.Ruszył naprzód, nie spuszczając wzroku z nic nie podejrzewającego strażnika.Wtem nadział się na czyjś bark i zatoczył do tyłu.Spojrzał na niego rosły mężczyzna w masce tygrysa.Orr czekał na przeprosiny, lecz usłyszał jedynie ciszę.Spróbował wyminąć nieznajomego.Ten jednak go zatrzymał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]