[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pies zziąbł nie tylko dlatego, że miał przemoczone futro; zdawało się, że pozbawiony jest całkiem ciepła.Polizał dłoń Gordy'emu.Miało zimny język.Frank przestał krzyczeć.Tylko patrzył.Gordy przed chwilą podniósł psisko, zaczął głaskać i rozczulać się nad nim i nic strasznego się nie działo.Może pies.Nagle.Pies polizał Gordy'emu dłoń i chłopak zrobił dziwną minę, a pies zaczął się.zmieniać.Chryste!Jak kawałek słabo związanego gipsu zmienia kształt pod szybko pracującymi dłońmi niewidzialnego rzeźbiarza, tak zmoczona sierść rozpływała się, zmieniała kolor, zmieniła fakturę.Pojawiły się łuski, zieleniejące łuski, głowa wsunęła się w ciało, które w ogóle przestawało być ciałem, stawało się bezkształtem, czymś, kęsem drgającej tkanki, łapy skróciły się, zgrubiały, a wszystko to nastąpiło ledwie w pięć, sześć sekund, i wtem.Gordy, wstrząśnięty, wpatrywał się w stworzenie na swych rękach.Jaszczurcza głowa z groźnymi zielonymi oczami wyłaniała się z amorficznej masy, w którą zdegenerował się pies.Wargi jaszczura wyłoniły się z ciastowatej tkanki, zamigotał rozwidlony jęzor, pojawiło się wiele ostrych, małych zębów.Gordy usiłował zrzucić z siebie stworzenie, ale przylgnęło do jego rąk.Jezu, przylgnęło mocno, formowało się dookoła dłoni i ramion, a członki Gordy'ego przeniknęły do wewnątrz tego czegoś.Przestało być zimne.Nagle stało się ciepłe.Gorące.Boleśnie gorące.Zanim jaszczur na dobre się wyłonił z pulsującego kawałka tkanki, rozpłynął się i już nowe zwierzę wykształcało się z niej: lis, ale lis zdegenerował się, zanim przybrał zdecydowany kształt i stał się wiewiórkami, parą wiewiórek, złączonych ciałem jak bliźniaki syjamskie, ale szybko rozłączyły się i.Gordy zaczął krzyczeć.Machał rękami w górę i w dół, usiłował zrzucić z nich stwora.Gorąco paliło teraz jak ogień.Ból stał się nie do wytrzymania.Jezu, błagam.Ból przeżerał się w górę ramion, do barków.Wrzeszczał, łkał, postąpił chwiejnie naprzód, znów potrząsnął ramionami, usiłował rozewrzeć dłonie, ale stwór nie puszczał.Na wpół uformowane wiewiórki rozpłynęły się.Z amorficznej tkanki, którą trzymał i która trzymała jego, wyłonił się kot, szybko znikł i zrodziło się coś innego — Jezu, nie, nie, Jezu, nie! — coś owadziego, wielkości airedale'a, ale z sześciorgiem, ośmiorgiem oczu na ohydnej głowie i wieloma ostrymi odnóżami, i.Ból rozszalał się na dobre.Gordy ciskał się na boki, padł na kolana, potem na bok.Kopał i miotał się w koszmarnym bólu, wił się, tłukł całym ciałem o chodnik.Sara Yamaguchi wpatrywała się w tę scenę, nie wierząc własnym oczom.Bestia atakująca Gordy'ego zdawała się mieć całkowitą kontrolę nad swoim DNA.Potrafiła dowolnie zmieniać kształt ze zdumiewającą prędkością.Taka istota nie istniała.Wiedziała o tym doskonale, była biologiem, genetykiem.Niemożliwe.A oto jednak tu była.Pajęczy kształt zdegenerował się i na jego miejsce nie pojawił się żaden fantom.W naturalnym stanie istota była tylko kawałem galaretowatej tkanki, nakrapianej szaro-kasztanowo-czerwono.Czymś pomiędzy zogromniałą amebą i jakimś obrzydliwym grzybem.Opływała ręce Gordy'ego.i nagle jedna z nich wychyliła się spomiędzy otulającego ją śluzu.Ale to nie była już ręka.Boże, nie.To były same kości.Palce szkieletu, sztywne, białe, wytarte do czysta.Ciałozostało wyżarte.Sara zachłysnęła się, zatoczyła w tył, pochyliła do skraju jezdni,zwymiotowała.Jenny odciągnęła Lisę dwa kroki w tył, dalej od stwora, z którym zmagał się Gordy.Dziewczyna wrzeszczała.Śluz opływał kościstą dłoń, docierał do odartych z ciała palców, obejmował je, spowijał w rękawice pulsującej tkanki.W kilka sekund kości zniknęły również, rozpłynęły się, rękawica złożyła się w piłkę i spłynęła z powrotem w główne ciało organizmu.Stwór wił się obrzydliwie, kłębił sam w sobie, nabrzmiewał, uwypuklał w jednym miejscu, zapadał w drugim, zapadnięcie pojawiało się tam, gdzie przed chwilą było uwypuklenie; ono gorączkowo zmieniało kształt, jakby chwila bezruchu oznaczała śmierć.Szło w górę ramion Gordy'ego, a on rozpaczliwie usiłował się tego pozbyć, szło dalej, do barków, nie zostawiając za sobą nic, nic, żadnych kikutów, żadnych kości; zżerało wszystko.Zaczęło się również rozlewać po torsie i Gordy po prostu znikał i nie powracał, jakby zapadał się w kadź ostrego, żrącego kwasu.Lisa odwróciła wzrok od umierającego człowieka i przylgnęła do Jenny.Łkała.Krzyki były nie do wytrzymania.Tal miał już w ręce rewolwer.Ruszył do Gordy'ego.Bryce zatrzymał go.— Zwariowałeś? Tal, do cholery, jesteśmy bezsilni!— Możemy zakończyć jego mękę.— Nie podchodź za blisko do tego cholerstwa!— Nie musimy podchodzić za blisko, żeby mieć łatwy cel.Okrzyki Gordy'ego z każdą chwilą stawały się coraz bardziej nieznośne i teraz zaczął przyzywać pomocy boskiej, tłukł piętami o ziemię, wyginał się w łuk, wibrował od wysiłku, usiłując wyrwać się spod ciężaru koszmarnego napastnika.Bryce skrzywił się w bolesnym grymasie.— Dobra.Szybko.Ostrożnie podeszli bliżej.Otworzyli ogień.Kilka pocisków doszło.Gordy przestał krzyczeć.Szybko się wycofali.Nie próbowali zabić stwora, który karmił się Gordym.Wiedzieli, że pociski nie odniosą skutku, i zaczynali rozumieć dlaczego.Pociski zabijają, niszcząc główne organy i naczynia krwionośne.Ale wyglądało na to, że ten stwór nie posiadał żadnych organów ani normalnego układu krwionośnego.Ani szkieletu.Wyglądał na kawał niezróż-nicowanej — choć bardzo rozwiniętej — protoplazmy.Pocisk przeszyje ją, ale zadziwiająco podatne ciało napłynie w wycięty kanał i rana zaleczy się w jednej chwili.Bestia żarła jeszcze bardziej gorączkowo niż przed chwilą, w milczącym szale.Po kilku sekundach znikł wszelki ślad po Gordym.Przestał istnieć.Tylko zmiennokształt urósł, stał się większy niż pies, którym był poprzednio, większy nawet niż Gordy, którego ciało wchłonął.Tal i Bryce dołączyli do reszty.Imadło ciemności zwolna wypychało z nieba półmrok, a oni nie biegli do zajazdu.Stali wszyscy i obserwowali amebowatego stwora na chodniku.Zaczęło przybierać nowy kształt.W kilka sekund cała dowolnie zmieniająca formę protoplazma nabrała kształtu wielkiego, groźnego, szarego wilka.Kreatura odrzuciła do tyłu łeb, zawyła w niebo.Przez pysk przeszła fala i poszczególne elementy srogiej maski zmieniły się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]