[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było mu straszliwie duszno, a serce waliło jak młot.Pełenudręki zerwał się, stanął na środku pokoju, odszukał w ciemnościach krzesło przy stole iusiadł. Jak w więzieniu. myślał. Muszę wyjść.bo nie wytrzymam.Na grę w karty było już za pózno, restauracji w mieście nie było.Znowu położył się i za-słonił uszy rękoma, żeby nie słyszeć łkań, gdy nagle przypomniało mu się, że może pójść doSamojlenki.Nie chcąc przechodzić koło Nadieżdy, wydostał się oknem do ogródka, przelazłprzez palisadę i ruszył ulicą.Było ciemno.Do portu przybił jakiś statek, sądząc ze świateł duży pasażerski.Brzęknął łańcuch kotwiczny.Od brzegu do statku szybko sunęło czerwoneświatełko: to płynęła łódz z komory celnej. A pasażerowie śpią sobie w kajutach. pomyślał Aajewski i pozazdrościł ludziom ichspokoju.W domu Samojlenki okna były otwarte.Aajewski zajrzał do jednego z nich, potem do dru-giego: w pokojach było ciemno i cicho. Aleksandrze Dawidyczu, czy ty już śpisz? zawołał. Aleksandrze Dawidyczu!Rozległo się kaszlanie i trwożny okrzyk: Kto tam? Kiego diabła? To ja, Aleksandrze Dawidyczu.Przepraszam.Za małą chwilę drzwi otworzyły się; błysnęło łagodne światło lampki oliwnej i ukazał sięolbrzymi Samojlenko cały w bieli, w szlafmycy na głowie. Czego chcesz? zapytał dysząc ze snu i drapiąc się. Czekaj, zaraz otworzę. Nie fatyguj się, ja przez okno.Aajewski wdrapał się przez okno, podszedł do Samojlenki i schwycił go za rękę. Aleksandrze Dawidyczu jęknął drżącym głosem ratuj mnie! Błagam cię, zaklinam,zrozum mnie! Moja sytuacja jest straszna.jeżeli potrwa jeszcze choć parę dni, zaduszę samsiebie jak.jak psa! Czekaj.O co chodzi właściwie? Zapal świecę. Och, och. westchnął.Samojlenko zapalając świecę. Boże, Boże.Już jest po pierw-szej, bracie. Daruj, ale nie mogłem usiedzieć w domu powiedział Aajewski czując znaczną ulgędzięki światłu i obecności Samojlenki. Aleksandrze Dawidyczu, jesteś moim najlepszym ijedynym przyjacielem.W tobie cała nadzieja.Chcesz czy nie chcesz, ratuj mnie, na miłośćboską.za wszelką cenę muszę stąd wyjechać.Pożycz mi pieniędzy! Och, Boże, Boże!. jęknął Samojlenko drapiąc się. Już zasypiałem i słyszę: syrena,statek przyszedł, a teraz ty.Dużo ci trzeba? Przynajmniej trzysta rubli.Muszę jej zostawić sto, a dwieście dla mnie na drogę.Jestemci już winien blisko czterysta, ale odeślę.wszystko odeślę.Samojlenko zagarnął jedną ręką swoje bokobrody, rozstawił szeroko nogi i zamyślił się. Tak. bąknął w zadumie. Trzysta.Tak.Nie mam tyle.Będę musiał od kogoś poży-czyć. Więc, na miłość boską, pożycz! powiedział Aajewski, widząc z twarzy Samojlenki, żeten chciałby mu dać pieniądze i z pewnością da. Pożycz od kogoś, a ja oczywiście zwrócę.Odeślę ci z Petersburga zaraz po przyjezdzie.O to bądz spokojny.Wiesz co, Sasza dodał zożywieniem może napijemy się wina?26 Cóż.Możemy się napić.Przeszli do jadalni. A jak Nadieżda Fiodorowna? zapytał Samojlenko, stawiając na stole trzy butelki i ta-lerz z brzoskwiniami. Czy ona ma zamiar zostać? Ja to załatwię, ja wszystko załatwię. powiedział Aajewski czując nagły przypływ ra-dości. Wyślę jej potem pieniądze i ona przyjedzie do mnie.Wtedy wyjaśnimy nasze sto-sunki.Twoje zdrowie, druhu. Czekaj! zawołał Samojlenko. Najprzód wypij to.Z mojej winnicy.Ta butelka zwinnicy Nawaridze, a tamta Achatułowa.Spróbuj wszystkie trzy gatunki i powiedz szcze-rze.Moje jakby przykwaśne.Co? Nie uważasz? Tak.Aleś mnie pocieszył, Aleksandrze Dawidyczu.Dzięki.jakbym ożył: Przykwaśne? Licho wie, nie zauważyłem.Jesteś wspaniały, cudowny człowiek!Patrząc na jego bladą, podnieconą dobrą twarz, Samojlenko przypomniał sobie słowa vonKorena, że należałoby niszczyć takich ludzi, i wydało mu się, że Aajewski jest słabym, bez-bronnym dzieckiem, które każdy może skrzywdzić i unicestwić. Skoro wyjeżdżasz, to pogódz się z matką powiedział. Bo nieładnie. Tak, tak, oczywiście.Przez chwilę obaj milczeli.Kiedy skończyli pierwszą butelkę, Samojlenko powiedział: Mógłbyś się też pogodzić i z von Korenem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]