[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przedstawiały przerażającą ruinę, będącą kiedyś samochodem.Wykonano je na szosie, niewątpliwie bezpośrednio po kraksie, bo oprócz ruiny znajdowały się na nich także inne pojazdy, widoczne w tle, w tym pogotowie.— No? — powtórzył niecierpliwie kumpel.— Zgaduj prędzej, bo mam mało czasu, wpadłem tylko na chwilę.— Żywi w ogóle? — zainteresował się kapitan Frelkowicz z grzeczności.— Żywi…! Nie uwierzysz! Złamany mały palec u lewej ręki i cięta rana głowy długości trzy centymetry.To kierowca, a pasażer ma dwa siniaki i stłuczony łokieć.Możesz to sobie wyobrazić?Informacja w zestawieniu ze zdjęciem była tak zaskakująca, że kapitan Frelkowicz popatrzył uważniej, ze zdumieniem i podziwem.Gdyby miał wnioskować z podobizny, spytałby, kiedy pogrzeb.Z czegoś takiego ujść nie tylko z życiem, ale prawie bez obrażeń, to przekraczało ludzkie pojęcie.— Jakim cudem?— Na skutek wykroczenia.Nie zapięli pasów.Zderzenie czołowe z ciężarówką, o, tu jej kawałek widać, i od razu w pierwszym momencie wylecieli na obie strony.Nadjeżdżały inne samochody i cud, że ich żaden nie przejechał.Prawie byłem przy tym, za tą ciężarówką jechaliśmy, a od Konstancina akurat Nowak leciał, zdejmowali bandziora i pomogli przy okazji.— A bandzior co? Uciekł im?— Owszem, ale wcześniej, wcale go nie mieli.Te dwa zdążyły wyhamować, o…Kapitan Frelkowicz nagle pochylił się nad zdjęciami ze znacznie większą uwagą.Na poboczu szosy, zaraz za ruiną, widać było fiata 125, stojącego skosem, niewątpliwie w wyniku zarzucenia przy ostrym hamowaniu.Za kierownicą fiata siedział kierowca.— Tego właśnie wyprzedzał, półgłówek, na trzeciego walił, bo fiat brał dwóch rowerzystów — wyjaśnił kumpel.— Nie ma ich tu, zostali z tyłu.No i nie wyrobił się.Między nami mówiąc, ciężarówka też dobrze grzmiała, wszyscy tam przekroczyli przepisy, z wyjątkiem tego właśnie, siedemdziesiątką jechał, nawet zwolnił i dzięki temu nie rozjechał kretyna…Kapitan Frelkowicz wyjął z szuflady biurka lupę i zaczął się przez nią wpatrywać w pojazdy.Poczuł dreszcz emocji na plecach.Fiat 125 przemówił do niego od pierwszego rzutu oka, a teraz wrażenie się potwierdzało.— No dobra, dawaj, bo muszę lecieć — powiedział kumpel.— Napatrzyłeś się.Kapitan Frelkowicz wyrwał mu zdjęcie z ręki.— Nie dam!!! — wrzasnął okropnie.— Zrób sobie więcej odbitek! Szukam tego fiata, to mój! Kiedy to było?!— Wczoraj.Tuż przed południem.Co…— Numer! Dane kierowcy! Nie, czekaj, dawaj negatyw, niech zrobią powiększenie! Ten gość, co tu siedzi, brodaty był?!— Brodaty.— Zgadza się! Złoto, nie kraksa! Łaska boska! Dawaj natychmiast wszystkie zdjęcia, wszystkie dane! Wczoraj…! Sam on jechał?— Kto?— Ten brodaty we fiacie?— Nie, z pasażerem.Też spisany, bo robi za świadka.— Chcę wszystko! Natychmiast! Czy wy niczego w ogóle nie czytacie?! Wczoraj rozesłałem informacje! Cud zwyczajny, dawaj co masz!— Od wczoraj do dzisiaj rok nie upłynął — zwrócił uwagę kumpel.— Dobra, dzwonię, za kwadrans ci przywiozą…Materiały z kraksy dostarczyły numer fiata z piegowatym wgnieceniem i niewyraźną podobiznę kierowcy.Numer różnił się trochę od poglądów wojownika indiańskiego, nie zawierał w sobie ani jednej trójki, tylko dwie ósemki, ale kierowca miał czarną brodę.Miał też nazwisko i adres i kapitan z miejsca zarządził inwigilację, taktowną i dyskretną, gwałtownie tęskniąc do sierżanta Zduńczyka.Nie minęło dziesięć minut, kiedy pojawił się podporucznik Werbel z hipotetycznymi odciskami opon spod ogródków działkowych i kurzem, starannie zdrapanym z drzwi.baby z wizjerem.Ktoś, kto tam może jeszcze był, mógł się o nie oprzeć, otrzeć, albo chociaż dotknąć.Mikroślady to potęga.Rozpromieniony nadzieją kapitan Frelkowicz wepchnął mu w ręce zdjęcia kraksy.— Jarzębski niech już wraca! — zażądał gwałtownie.— Tu mamy szansę, gdzie ten Zduńczyk, za facetami trzeba pochodzić, nie dotknę ich bez wywiadu! Muszę mieć ich gęby!— Ósemki zamiast trójek… —zaczął niepewnie Werbel.— Zaraz to weźmiesz i pokażesz dzieciom, niech rozpoznają wgniecenie.Weź z archiwum jeszcze parę! Wielkie rzeczy ósemki, czyś rozum stracił, parę czarnych plasterków wystarczy i już masz trójki.Prawdziwe są ósemki, według karty rejestracyjnej.Oddaj te śmieci do laboratorium i leć do szkoły!Polecenia brzmiały nieco mgliście, ale podporucznik Werbel zrozumiał je doskonale.W ciągu paru minut uzyskał z archiwum parę zdjęć pogniecionych samochodów i na ostatniej przerwie troje dzieci, przepytywane oddzielenie, bez żadnego wahania wskazało piegowaty placek.Dwóch młodzieńców i jedna dama ze wzgardą odsunęło na bok zdjęcia archiwalne i popukało palcem w najnowsze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]