[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak się dymi, zawsze człowiek rozdmucha.Ja tam nie wiem, przed lizaniem radzę ci się powstrzymać.- Mogę bez trudu - zapewniłam ją i podniosłam kartkę, która wypadła na samym wstępie, prawie spod okładki.- Czekaj, opanujmy się, chwila jest wielka.Pamiętam notatkę praprababci, że wszystko w sokołach, zacznijmy metodycznie, co to jest? Je­zus Mario.!- Która, pokaż.Klementyna!„Ostrzegam moich potomków - zaczynała pra­babcia przerażająco.- Ta książka mogła należeć do Katarzyny Medycejskiej.Kartki w niej zlepił mój mąż, Ludwik de Noirmont, a potem ja sama zwy­czajnym klejem bez żadnej trucizny.Jednakowoż nikt nie wie, czy w dawnych czasach nie pomazano ich trucizną.Przeto na wszelki wypadek zalecam uwagę, nie tykać ust palcami, a karty rozdzielać no­żem.Może to przezorność zbędna, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże.Klementyna de Noirmont".- O nie! - powiedziała Krystyna stanowczo.- Różne wysiłki tu czynię dla tego kretyńskiego diamentu, ale trupem paść nie mam chęci.Idę umyć ręce, a ty jak uważasz.Nóż też przyniosę.- Sztylet - zaproponowałam, podnosząc się z podłogi.- Taki cienki, wisi na ścianie.- Jeśli przodkinie nie wpędzą nas do grobu tym całym pasztetem, zdziwię się bardzo - oznajmiła Krystyna, wróciwszy do biblioteki ze sztyletem.- Weźmy to na stół, na podłodze niewygodnie.Zapaliłam wszystkie lampy i postawiłam na stole butelkę spirytusu salicylowego i pudełko z klinek-sami, bo nic innego mi do głowy nie przyszło.Krys­tyna dźwignęła dzieło i również ułożyła je na stole.Przejęte aż do samej głębi dwunastnicy, śledziony i trzustki, nie mówiąc o sercu, przystąpiłyśmy w sku­pieniu do metodycznej pracy.Spod okładki wyleciała tylko ta jedna ostrzegaw­cza kartka.Dalej był tekst pierwotny bez dodatków, po czym dzieło otworzyło się bliżej środka.W środku widniała ogromna, głęboka dziura, wy­cięta w częściowo sklejonych kartkach jakimś ost­rym narzędziem, niezbyt równo i trochę niedbale.W dziurze znajdowały się kawałki papieru rozmai­tych gatunków, poskładane w kostkę.Spojrzałyśmy na siebie.- Jak to nie była kolebka diamentu przez całe lata, to ja jestem arcybiskup Canterbury, ewentual­nie chiński cesarz - orzekłam stanowczo.- Oba­wiam się, że widzimy elementy zastępcze.- Mikroślady by wykazały - odparła smętnie Krystyna.- U siebie bym stwierdziła w pięć minut, ale tu nie będę się wygłupiać.Mogę być królowa Saba, tobie do towarzystwa.- Ładne mi towarzystwo, arcybiskup Canterbury i królowa Saba.- Nie zaczynaj być drobiazgowa.Oglądamy!Jako pierwszy rozłożyłyśmy fragment listu nie­znanej jednostki, bardzo stary i pełen wyrzutów.Jednostka, naszym zdaniem kobieta, co przyszło ja­koś samo, czepiała się brata, który przehandlował panią de Blivet, zyskując w zamian diament.Pani de Blivet była nam już znana.Kartkę z notatką pra-pra i tak dalej Klementyny miałam przy sobie.- Potwierdzenie prawa własności! - powiedzia­łam z triumfem.- Proszę! Jest!- W rzetelność prababci nie wątpiłam ani przez chwilę - wytknęła Kryśka kąśliwie.- To już dru­gie potwierdzenie.Pierwszym jest korespondencja, twoim zdaniem rzucana w twarz.Pamięć to ona miała, nie mogłam zaprzeczyć, nie zamierzałam jej komplementować, poza tym moja pamięć też trzymała się nieźle.Kiwnęłam tylko głową i sięgnęłam po coś, co wyglądało na papier gazetowy.Rozłożyłam to, notatka wycięta z pra­sy.- Obowiązkowość wynagrodzona - stwierdzi­łam ze wzruszeniem.- Patrz, nareszcie ta bibliote­ka na dobre nam wyszła, nie musimy już chyba grze­bać w zabytkowej makulaturze? Wzmianka z prasy.- Trzy wzmianki - poprawiła zachwycona Krys­tyna, wydłubując z dziury jeszcze dwa podobne ka­wałki.- Co tam mamy? O rany, tajemnicza śmierć w domu ofiary katastrofy.- Dwie kobiety zginęły otrute - przeczytałam prawie równocześnie.- W dwa dni po tragicznym wypadku panny Mariette Gourville.O, niech ja pierzem porosnę.!- Życzę ci tego z całego serca.Czekaj, czy nie czytamy od końca? Mamy Mariette, tu jest chyba początek.Jasne, ktoś napisał daty, ślepe komendy!Rozłożyłyśmy wycinki gazetowe chronologicznie.Pierwszy wstrząsnął nami bardziej niż dwa pozos­tałe.Opiewał okropną katastrofę, panna Marietta Gouralle, uczyniwszy ruch wysoce nieostrożny, wpad­ła pod koła rozpędzonej karety ambasadora hisz­pańskiego i zginęła na miejscu w ramionach wice­hrabiego Ludwika de Noirmont, który był świad­kiem strasznego wypadku.Dzięki czemu tożsamość ofiary nie budziła wątpliwości, wicehrabia bowiem znał ją od dzieciństwa i zaofiarował się powiadomić jej rodzinę.Panna Gouralle mieszkała przy rue de l'Oratoire numer dwa i żyła ze środków własnych.Sekretarz ambasadora hiszpańskiego, pan de M.ez, który jechał ową karetą, zapewne rozważy sprawę zmiany posady.- No i zazębiła się Marietta z Noirmontami - za­uważyłam z satysfakcją.- Co prawda pośmiertnie.- Głupia jesteś! - zirytowała się Krystyna.- Ja­kie pośmiertnie, czytać nie umiesz? Znał ją od dzieciństwa! Nie łapałby w ramiona obcej dziewczyny z niższej sfery!- I myślisz, że jeszcze za życia obrabował ją z dia­mentu? A do łapania popchnęły go wyrzuty sumie­nia?- Jakieś zaćmienie umysłowe na ciebie spadło, czytaj dalej, kretynko, jeszcze malutki akapicik.Tra­giczne wydarzenie miało miejsce na rue de Richelieu, akurat naprzeciwko magazynu jubilerskiego, z którego wicehrabia de Noirmont właśnie wycho­dził.Nic ci to nie mówi?Stłumiłam ducha przekory, który wyłaził ze mnie niepotrzebnie i w niewłaściwej chwili.Jubiler, Marietta i nasz przodek, jako czwarty element musiał występować diament, o którym nie było ani słowa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl