[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przynajmniej kamienie są prawdziwe - powiedział niepewnie.- Może tak, może nie, może to wcale nie są Kamienie Elfów -stwierdził Flick.- Skąd to niby wiesz, hę? Widziałeś kiedyś coś podobnego? A co z resztą listu? Co to znowu za Balinor? Albo jakieś tam Culhaven.Lepiej zapomnieć o całej sprawie, a w szczególności o tym, żeśmy widzieli Allanona.Shea skinął głową z powątpiewaniem.Nie znał odpowiedzi na pytania brata, więc zaczął z innej strony.- Czy jest się o co martwić? Wystarczy trochę uważać, żeby dostrzec znak Czaszki albo przyjaciela Allanona, to wszystko.Zresztą może być i tak, że nic się nie zdarzy.Flick nie od razu dał za wygraną i jeszcze przez chwilę wyrażał powątpiewanie co do treści listu i jego autora.W końcu był już tak zmęczony, że chętnie zgodził się, by zakończyć rozmowę i pójść spać.Po zgaszeniu świec Shea wsunął sakiewkę pod poduszkę tak, by czuć jej obły kształt na policzku.Bez względu na to, co pomyśli Flick, postanowił nie rozstawać się z kamieniami przez naj­bliższe dni.Nazajutrz zaczęło padać.Spoza wzgórz nadciągnęły olbrzymie czarne chmury i zawisły nad doliną, szczelnie zasłaniając niebo.Stru­gi deszczu lunęły na osadę, zaciekle siekąc zabudowania.Przerwano wszystkie prace i zaniechano wypraw poza dolinę.Trwało to przez pełne trzy dni.Na niebie odbywało się wielkie widowisko.Oślepia­jące zygzaki przecinały ciężkie chmury jak sztylety.Po każdym z nich nad doliną przetaczał się grom i złowieszczo dudnił, odchodząc na północ.Mieszkańcy Yale obawiali się, że masy wody, które spłyną ze wzgórz, zagrożą ich wątłym domostwom i nie osłoniętym polet­kom.Gromadzili się codziennie w karczmie Ohmsforda i nad ku­flem piwa rozprawiali z niepokojem o pogodzie.Co chwila któryś z gości spoglądał nienawistnie na strugi deszczu za oknami.Flick i Shea przyglądali się temu w milczeniu i obserwowali zaniepokojone twarze.Początkowo wszyscy mieli nadzieję, że nawałnica szybko się skończy, ale gdy trzeciego dnia wciąż nie było widać oznak poprawy pogody, na twarzach ludzi, zbitych w niewielkie grupki, zagościł strach.Dopiero czwartego dnia około południa ulewa osłabła, a jej miej­sce zajęła dokuczliwa mżawka.Było parno i mglisto.Rozdrażnieni ludzie utyskiwali na każdym kroku.Tłum w karczmie zaczął rzednąć.Mieszkańcy osady powoli wracali do przerwanych prac.Flick i Shea także mieli co robić.Nawałnica uszkodziła okiennice i zerwała kil­kanaście dachówek.Pojawiły się duże przecieki w dachu nad bocz­nymi skrzydłami karczmy.Wyrwany z korzeniami wiąz zniszczył szopę na tyłach domostwa.Dopiero po kilku dniach wyczerpującej pracy bracia uporali się z uszkodzeniami.Po dziesięciu dniach deszcz ustał.Wielkie chmury rozeszły się, odsłaniając błękitne niebo, po którym spokojnie wędrowały białe obłoczki.Powódź, której tak bardzo obawiali się mieszkańcy Yale, nie nadeszła.Gdy ziemia podeschła, mogli powrócić do prac w polu.Tu i ówdzie kałuże mętnej wody przypominały o niedawnej ulewie, ale i te w końcu wchłonęła wiecznie spragniona ziemia.Chłopcy naprawili drobne uszkodzenia i zajęli się szopą.W czasie pracy dochodziły ich strzępy rozmów z karczmy.Mieszkańcy osady zgodnie twierdzili, że jeszcze nigdy o tej porze roku nie było tak wielkiej nawałnicy.Jej siłę i skutki porównywano do zimowych burz w górach na północy, podczas których wichura mogła zmieść ze skał nierozważnego wędrowca i zrzucić go w przepaść.Nieoczekiwana burza sprawiła, że mieszkańcy Yale znowu zwrócili uwagę na pogło­ski o dziwnych zdarzeniach na dalekiej Północy.Bracia wsłuchiwali się w każdą rozmowę, ale nie dowiedzieli się niczego ciekawego.Kiedy byli sami, często wspominali Allanona i jego dziwną historię o królewskim rodowodzie Shei.Rzeczowy i praktyczny Flick uznał, że to albo czysta fantazja, albo kiepski żart.Shea wykazywał więcej tolerancji.Mimo wątpliwości nie chciał od­rzucić tej historii, ale równocześnie nie był w stanie zaakceptować jej do końca.Nie chciał też zbyć jej wzruszeniem ramion.Przeczuwał, że jest jeszcze wiele spraw, o których nie wiedział.Sam Allanon wciąż pozostawał tajemnicą.Ponieważ jednak nie znał wszystkich faktów, musiał się zadowolić tym, co miał.Stale nosił przy sobie Kamienie Elfów.Flick przynajmniej kilka razy dziennie mruczał coś na ich temat oraz na temat opowieści Allanona.Shea nie przejmował się uwagami brata.Bacznie obserwował wszystkich wędrujących przez Yale, wypatrując znaku Czaszki na ich ubraniach i rzeczach osobistych.Nie zauważył niczego niepokojącego, niebawem więc, znudzony bezowocną obserwacją, uznał, że tę próbę łatwowierności przegrał z kretesem.Przez ponad trzy tygodnie od zniknięcia Allanona nie wydarzyło się nic godnego uwagi.Aż do pewnego popołudnia.Tego dnia bracia wyszli poza teren osady, by przysposobić brakujące dachówki.Kiedy wrócili, był prawie wieczór.Ojciec siedział w kuchni na swoim ulu­bionym miejscu z głową pochyloną nad talerzem parującej strawy.Machnął im ręką na powitanie i powiedział:- Jest list do ciebie, Sheo.Od kogoś nazwiskiem Leah.Podał chłopcu długi, biały arkusz złożony na pół.Shea wydał okrzyk zdziwienia i wziął list.- Wiedziałem, wiedziałem - mruczał niezadowolony Flick.- To zbyt piękne, żeby było prawdziwe.Największy rozrabiaka z Sudlandii uznał, że za długo żyło nam się w spokoju.Lepiej podrzyj ten papier, bracie.Shea tymczasem otworzył zapieczętowany arkusz i czytał, nie zwracając uwagi na Flicka.Ten tylko wzruszył ramionami z niesmakiem i usiadł na taborecie obok ojca, który wrócił do przerwanego posiłku.Leah pyta, gdzieśmy się podziewali, i chce, żebyśmy go od­wiedzili jak najprędzej - powiedział Shea ze śmiechem.- No pewnie - burknął Flick.- Znowu kombinuje, kogo by tu wpędzić w kłopoty.Równie dobrze moglibyśmy dobrowolnie rzucić się z jakiejś skały.Już zapomniałeś, jak nas ugościł Menion Leah ostatnim razem? Zgubiliśmy się w Borze Czarnych Dębów i omal nie pożarły nas wilki! Niezwykła przygoda.Do końca życia mu tego nie zapomnę.Prędzej dostaną mnie Cienie, niż skorzystam z tego zaproszenia!Rozbawiony Shea objął brata ramieniem.- Zazdrościsz Menionowi, bo jest królewskim synem i może robić, co mu się podoba.- Też mam czego zazdrościć! - prychnął Flick.- To króle­stwo jego tatusia jest niewiele większe od sadzawki! Królewska krew strasznie potaniała.Co powiesz o swojej.Przerwał w pół zdania i zamknął usta.Jak na komendę spojrzeli na ojca.Stary Ohmsford najwidoczniej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl