[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ju¿.- Zamilk³ ios³upia³y patrzy³, jak samochód Isaaca gwa³townie skrêca, jak tu¿przed drzwiami chatki zawraca i na pe³nym gazie pêdzi z powrotem.- Szlag by to.Co jest, do diab³a?!Pilgrim skoczy³ do drzwi, szarpn¹³ klamk¹, otworzy³je i zmartwia³.Na schodkach ujrza³ mê¿czyznê w d¿insach izakrwawionej koszuli, który szed³ do niego z ma³ym, oprawionym wczerwone p³ótno notatnikiem.Pilgrim zna³ go.O tak, dobrze zna³.- Jak siê masz, Jimmy - powiedzia³ spokojnie Kodaomiataj¹c Pilgrima wœciek³ym spojrzeniem.Stan¹³ przed drzwiami.- Nie zaprosisz mnie do œrodka?- Joe - meldowa³ obserwator ze œmig³owca - furgonetkazatrzyma³a siê i ustawi³a ty³em do was jakieœ sto metrów odchatki.Wyrzucili coœ tylnymi drzwiami.To chyba.cia³o.- Co!? Gdzie Têcza?! - wycharcza³ Pilgrim.Spojrza³na zakrwawion¹ koszulê Bena i w nag³ym przeb³ysku zrozumieniawykrzywi³ okrutn¹ twarz.- S³ysza³eœ.Le¿y na piachu.Koda wzruszy³ obojêtnie ramionami, min¹³ Pilgrima,wszed³ do saloniku i nie mrugn¹wszy okiem, stan¹³ twarz¹ w twarzz nowym, i zupe³nie niespodziewanym, przeciwnikiem: z Jake'emLocott¹ i jego piêcioma ponurymi gorylami, którzy trzymali Benana muszkach szybkostrzelnych Uzi.- Jeœli nie wykituje tam od s³oñca; to pewnie wy¿yje- doda³ rozwa¿nie, id¹c przez salonik w stronê Sandy.Ujrza³ jej straszliwie spuchniêt¹, posiniaczon¹ izakrwawion¹ twarz.T³umi¹c w sobie przyp³yw gwa³townej ulgi - iwœciek³oœci, która mog³a w ka¿dej chwili uwolniæ szalej¹c¹ w nimbestiê - ukl¹k³ i delikatnie wyj¹³ z rozbitych ust Sandy nasi¹k-niêty krwi¹ knebel.Próbowa³a siê do niego uœmiechn¹æ, ale, zbytos³abiona, ¿eby rozmawiaæ czy wykonaæ jakikolwiek ruch, musia³apo³o¿yæ g³owê na kozetce.- Wszystko bêdzie dobrze - szepn¹³ Ben i mrugn¹³ doniej dla dodania otuchy.Wsta³ i spojrza³ na Pilgrima oraz na mê¿czyznzgromadzonych w saloniku.- Jak faceta uk¹si jadowity w¹¿ - rzuci³ z wymuszonymuœmiechem - i jak facet odetnie sobie w³asn¹ rêkê, ¿eby nie pójœædo Bozi, to chyba niewiele mo¿na na to poradziæ, co?- Kim, do ciê¿kiej cholery.? - Locotta niedokoñczy³, bo nagle go rozpozna³, dopiero teraz.- Ty jesteœ tymfacetem z parku - powiedzia³ nieco ³agodniej.- Ty ona i ten.- Czarnuch? - spyta³ weso³o Koda.- No nie, jakpragnê zdrowia, te uprzedzenia rasowe kiedyœ was dobij¹! Nicdziwnego, ¿e nie mo¿ecie dojœæ z tym gównem do ³adu.- S³uchaj, ty skurwysynu - warkn¹³ Locotta nie bêd¹cw nastroju do wys³uchiwania uwag nêdznego ulicznego handlarzyny.Denerwowa³ siê, bo wci¹¿ nie wiedzia³, o co w tym wszystkimchodzi.Koda go zlekcewa¿y³.- Obecny tu pan Jimmy Pilgrim nie móg³ zrozumieæbardzo prostej rzeczy - wyjaœni³.- Tego, ¿e Charley, Sandy i japróbowaliœmy tylko zarobiæ na ¿ycie, nic wiêcej.- Patrzy³ wzimne, okrutne œlepia Pilgrima i przed oczyma stan¹³ mu nagleobraz zmaltretowanej twarzy Sandy, przeciêtych œciêgien i ¿y³Kaaren Mueller i musia³ czym prêdzej go od siebie odpêdziæ, bopa³aj¹ca ¿¹dz¹ zemsty bestia mog³a w ka¿dej chwili pokazaæstraszliwe pazury.- O to nie musicie siê ju¿ martwiæ - zapewni³ goszyderczo Tassio.Czeka³ pos³usznie na rozkaz Locotty iobserwowa³ swoich ludzi.Trzech z nich nie spuszcza³o oczu zKody, a pozosta³ych dwóch obstawia³o okna.Ben spojrza³ ciekawie na Tassia.- To chyba nie ty j¹ tak urz¹dzi³eœ, co? - spyta³.Joe zamruga³ ze zdumienia i, lekko zmieszany, zmarszczy³ czo³o.Tak, ten facet by³ zbyt spokojny, zbyt pewny siebie, ¿eby.- Joe, z ty³u furgonetki le¿¹ worki z piaskiem - zaskrzecza³o wg³oœniczku radioodbiornika; w tle s³ychaæ by³o g³oœny warkot irytmiczne ³up-³up-³up-³up wiruj¹cego œmig³a.- Siedzi tamprzynajmniej jeden facet, pewnie kierowca.Ma broñ, strzelbê albokarabin
[ Pobierz całość w formacie PDF ]