[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przechodzę jednak przez most.Ponieważ Kit przyrzekł mi trochę łaski, przemierzam swobodnie jasne ulice, wdychając zapachy, słuchając hałasów i patrząc na ludzi podążających swoimi drogami.Zastanawiam się, co robiłby Hokusai w naszych czasach? Nic na ten temat nie mówi.Piję trochę, od czasu do czasu się uśmiecham.Jem nawet dobry posiłek.Jestem zmęczona ponownym przeżywaniem mojego życia.Nie szukam pociechy w filozofii czy w literaturze.Dziś wieczorem chcę po prostu pochodzić po mieście, przesuwając swój cień po twarzach i witrynach sklepów, barach i teatrach, świątyniach i biurach.Wszystko, co znajduje się w pobliżu, jest tego wieczoru mile widziane.Jem susi, uprawiam hazard, tańczę.Nie ma teraz dla mnie wczoraj, nie ma jutra.Kiedy jakiś mężczyzna kładzie rękę na moim ramieniu i uśmiecha się, przenoszę ją na swoją pierś i śmieję się.Nadaje się do godzinnej gimnastyki i śmiechu w małym pokoju, który dla nas znajduje.Sprawiam, że krzyczy kilka razy, nim opuszczam go mimo jego błagań, żebym została.Zbyt wiele muszę zrobić i zobaczyć, kochany.Powitanie i pożegnanie.Idę.przez parki, aleje, ogrody, place.Przechodzę.przez małe mosty i większe, przez ulice i chodniki.Szczekaj, psie.Krzycz, dzieciaku.Łkaj, kobieto.Pojawiam się między wami i znikam.Wyczuwam was z beznamiętną pasją.Przyjmuję was wszystkich do mojego wnętrza, by móc zamknąć tu świat na jedną noc.Gdy spaceruję, pada drobny deszcz, a po nim nadchodzi chłód.Moje ubrania są wilgotne, potem znów suche.Zachodzę do jednej ze świątyń.Płacę taksówkarzowi, żeby obwiózł mnie po mieście.Jem o późnej porze.Wstępuję do następnego baru.Natrafiam na opuszczony plac zabaw, gdzie huśtam się i patrzę na gwiazdy.I stoję przed fontanną pokazującą wodę jaśniejącemu niebu, aż wreszcie gwiazdy nikną i tylko ich zapomniane iskry spadają wokół mnie.Potem śniadanie i długi sen, następne śniadanie i dłuższy sen.A ty, mój ojcze, tam na smutnej wysokości? Muszę cię wkrótce opuścić, Hokusai.23.Widok góry Fudżi z EdoZnów idę, wieczór jest pochmurny.Ile czasu minęło od rozmowy z Kitem? Zbyt dużo, jestem tego pewna.Epigon może przyskoczyć do mnie w każdej chwili.Zawęziłam obszar poszukiwań do trzech świątyń - żadna z pewnością nie jest tą z drzeworytu.Widać tam pod nieprawdopodobnym kątem tylko najwyższą jej część, za jej zwieńczeniem jest Fudżi, a pośrodku dym, chmury i mgła.Czuję wszakże, że jedna z tych trzech będzie wystarczająco dobra w ten błękitny wieczór.Przechodziłam obok nich wiele razy jak krążący ptak.Nie mam ochoty robić nic więcej, bo czuję, że właściwy wybór zostanie wkrótce dokonany za mnie.Od pewnego czasu czuję, że gdy odwiedzam kolejno różne miejsca, jestem śledzona, tym razem naprawdę śledzona.Wydaje się, że moja najgorsza obawa nie była bezpodstawna.Poza epigonami Kit używa też ludzkich wysłanników.Nie chce mi się zgadywać, w jaki sposób ich znalazł i uczynił swymi sługami.Któż inny śledziłby mnie teraz, patrząc, czy dotrzymam obietnicy, mając mnie do tego zmusić, jeśli okaże się to konieczne?Zwalniam.Ale ten, kto jest za mną, robi to samo.Jeszcze nie.W porządku.Napływa mgła.Echo moich kroków jest przytłumione.Tych za moimi plecami także.Niestety.Idę w stronę ostatniej świątyni.Znowu zwalniam, kiedy jestem już blisko; wszystkie moje zmysły są napięte, wyczulone.Nic.Nikt.Wszystko w porządku.Czas nie jest problemem.Idę dalej.Po dłuższej chwili zbliżam się do trzeciej świątyni.To musi być ta, ale potrzebny mi jest jakiś ruch człowieka, który mnie śledzi, to będzie dla mnie znak.Potem oczywiście będę się musiała zająć tą osobą, zanim wykonam własny ruch.Mam nadzieję, że nie będzie to zbyt trudne, bo wszystko będzie się obracać wokół tego małego konfliktu.Zwalniam jeszcze bardziej, lecz nie ukazuje się nic oprócz wilgotnej mgły na mojej twarzy i moich kłykci zaciśniętych na lasce.Zatrzymuję się.Szukam w kieszeni paczki papierosów, którą kupiłam kilka dni temu w świątecznym nastroju.Wątpiłam, żeby miały mi skrócić życie.Gdy podnoszę papierosa do ust, słyszę słowa:- Potrzebuje pani ognia? Przytakuję, odwracając się.To jeden z tamtych dwóch mnichów wyciąga ku mnie zapalniczkę i błyska jej płomieniem.Po raz pierwszy dostrzegam spore zgrubienie na grzbiecie jego dłoni.Ukrywał to starannie przedtem, gdy przebywaliśmy razem.Drugi mnich pojawia się za nim, po lewej.- Dziękuję.Zaciągam się i posyłam dym w dal, by połączył się z mgłą.- Przebyła pani długą drogę - stwierdza mężczyzna.- Tak.- I pani pielgrzymka dobiegła końca.- Och? Tutaj?Uśmiecha się i kiwa głową.Odwraca głowę w kierunku świątyni.- To nasza świątynia - mówi.- Czcimy tu nowego bodhisattwę.On oczekuje pani w środku.- Może jeszcze poczekać, aż skończę papierosa - mówię.- Oczywiście.Obrzucam mężczyznę niedbałym, taksującym spojrzeniem.Jest prawdopodobnie doskonałym karateką.Ja doskonale posługuję się bo.Gdyby był tu sam, założyłabym się, że będę górą.Ale jest ich dwóch, a ten drugi jest prawdopodobnie równie dobry jak ten.Kokuzo, gdzie twój miecz? Nagle zaczynam się bać.Odwracam się, upuszczam papierosa i atakuję z półobrotu.Jest oczywiście przygotowany.Nieważne.Mój pierwszy cios trafia go.Jednak w tym czasie drugi mężczyzna zachodzi mnie od tyłu.Muszę się wykręcać na wszystkie strony i wykonywać obronne ruchy, obracając się bez końca.Jeżeli potrwa to zbyt długo, uda im się mnie zmęczyć.Słyszę mruknięcie, gdy trafiam jednego z nich w bark.To zawsze coś.Zmuszają mnie, bym stopniowo ustępowała pola i cofała się ku ścianie świątyni.Jeśli zepchną mnie zbyt blisko niej, będzie mi przeszkadzać w uderzaniu.Jeszcze raz próbuję utrzymać pozycję, zadać decydujący cios.Nagle mężczyzna z mojej prawej pada, na jego plecach widzę czarną postać.Nie ma czasu, by się zastanawiać.Skupiam uwagę na pierwszym mnichu i po kilku chwilach uderzam ponownie, potem jeszcze raz.Mojemu wybawcy nie idzie jednak tak dobrze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]