[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ostatni ghul znieruchomiał.Doktor nachylił się do przodu iwsparł dłonie o kolana, wyraznie wyczerpany czarem.- Twoja kolej, chłopcze!Zanim jeszcze te słowa do końca wybrzmiały, Rasid pędziłjuż w stronę ostatniego stwora, wyciągając miecz ku trupiemuciału.Potwór zasyczał z bezmyślną wrogością i machnąłszponami, ale Rasid trzymal go na podwójną długość klingi.Podskoczył dwa kroki i ciął, czując, że miecz wgryza się wciało potwora.Rozległ się głośny syk i w powietrzu zatoczyłałuk odrąbana szponiasta łapa; robaki kapały z niej niczymkrople krwi.Jeden z nich wylądował na policzku Rasida.Ghulnawet nie zwolnił.Machnął okaleczonym kikutem, a chłopakodskoczył krok w tył, nie śmiejąc strzepnąć łaskoczącegoowada.Potwór nacierał, ale Rasid miał teraz przewagę.Istota nieczuła bólu i nawet z jednym szponem z łatwością zabiłabywiększość ludzi, ale derwisz nie był taki jak inni ludzie.Uskoczyl w lewo, potem w prawo, cały czas trzymając ghulana dystans.Czekal na okazję i doczekal się jej, kiedy stwórrzucił się na niego, kłapiąc paszczą.Rasid się odsunął, jego miecz skoczył w górę i opadł w dół.Aeb ghula spadł z karku; ciało zadygotało i rozsypało się w stosrobaków i ziemi.Rasid strzepnął larwę z policzka i wrócił do doktora, którybył zdyszany, ale cały i zdrowy.- Doktorze! Jak myślisz, gdzie.Znów syk.Słowa zamarły na ustach Rasida.Przez przeciwległą krawędz stromizny gramoliły się dwanastępne trupie ghule. Litościwy Boże!" Rasid walczył już ztakimi, odkąd trafił do doktora, ale zawsze musieli sobie radzićtylko z jednym czy dwoma.Nie wiedział, że da się stworzyćtak duże stado.Doktor wciąż sapał, najpewniej niezdolny dowypowiedzenia tak szybko następnej inwokacji.Rasid zaszarżował, z wyciągniętym w bok rozdwojonymmieczem przemknął pomiędzy dwoma ghulami.Jego ostrzewgryzło się w szyję jednego potwora, omal nie wypadło mu zdłoni.Wyszarpnął je bez zatrzymywania.Uchylał się przedszponami, odwracał uwagę ghuli od doktora.Potwory spychałygo w tył, aż jego pięty znalazły się niecałe trzy stopy odkrawędzi kamiennego bloku.Rasid próbował zobaczyć Adullę,ale ghule zasłaniały mu widok.Z rany na szyi jednego z nich sypały się robaki.Chwiał się;ożywiająca go energia wyraznie falowała.Drugi gapił się naRasida pustymi ślepiami.Jakiś zawzięty, martwy instynktpotwora oceniał, kiedy uderzyć.Zwalista, odziana w biały kaftan postać doktora z krzykiemruszyła do przodu.- Bóg jest Nadzieją Pozbawionych Nadziei! - wyrecytowałsłabnącym głosem.Zraniony ghul rozsypał się.Drugi skoczył na Rasida.Siłauderzenia wycisnęła chłopakowi powietrze z płuc i pchnęła godwa kroki w tył.Pod jego stopami rozwarła się pustka.Rasid i ghul, w plątaninie kończyn, runęli z krawędzi skały.Chłopak spiął mięśnie i skupił duszę.Skręcił się, wypuściłmiecz z dłoni i w locie odepchnął ghula kopnięciem.Kamienisty grunt pędził im na spotkanie, ale Rasid zachowałspokój.Dzięki wyszkoleniu czas dla niego wydawał się płynąćwolniej.Zdolności akrobatyczne derwisza były iście Boskimdarem, niedostępnym żadnemu linoskoczkowi czygimnastykowi.Nie bal się upadku.Zwinął się w kłębek, uderzył w ziemię i potoczył po niej,ledwie tylko stęknąwszy.Po kilku metrach, zdyszany, zerwałsię na nogi.Jego bystre oczy zauważyły błysk światła księżycana mieczu kilka kroków od niego; pochwycił broń, a znajomydotyk rękojeści dodał mu odwagi. Gdzie jest ghul?" Rasid rozejrzał się dookoła, gotowy nanastępne starcie.Zobaczy! stwora trzy metry dalej,podrygującego z szeroko rozrzuconymi łapami.Potwór spadłna łeb i roztrzaskał sobie czaszkę o kanciasty głaz rozmiarówdorosłego mężczyzny.Zasyczał słabo, drgnął jeszcze raz irozsypał się w stertę martwego robactwa. Chwalić Boga!" Dopiero teraz Rasid dopuścił do siebiekłujący ból w piersi.Ghul dosięgnąl go swoimi cuchnącymiszponami, rozdarł jedwab i skaleczył ciało. Ranę trzebabędzie oczyścić ziołami".Doktor nauczył go jakiś czas temu,że stara legenda o tym, że rany zadane przez ghule zmieniająludzi w te potwory to bzdura, ale brudne szpony cmentarnychmonstrów wciąż mogły człowieka zabić szeregiem jaknajbardziej realnych chorób.Rasid usłyszał krzyki doktora z wierzchołka skały.Następnepotwory? Podbiegł do gładkiego urwiskai zaczął się wspinać z ową sprawnością, która tak zdu-miewała zwykłych ludzi.Doktor był już wyczerpany przyostatniej inwokacji.W takim stanie nie poradziłby sobie zesługami Zdradzieckiego Anioła.Rasid przyspieszyłwspinaczkę.Nie zwracał uwagi na swoje rany i skałę, boleśniedrapiącą opuszki palców; miał nadzieję, że nie jest za pózno.ROZDZIAA 5Kiedy Adulla zaczynał tę bitwę, czuł się jak buńczucznymłodzik - wyczuł ghule wcześnie, kilka zabił, patrzył, jak jegoasystent odrąbuje łeb kolejnemu z nich.Ale ów pierwszywybuch nostalgicznej brawury już minął.Adulla nie wątpił, żeRasid przeżył upadek, ale mógł potrzebować jego pomocy.Aw okolicy wciąż mogły być ghule.Doktor padał z wyczerpania,ale zawodowa duma i troska o asystenta utrzymywały go nanogach.Obrócił się do urwiska, z którego spadl Rasid, sięgnąłdo worka i wyjął małą, welinową kopertę.Coś na obrzeżu pola widzenia ruszyło w jego stronę.Adullaodskoczył, jednocześnie się obracając.Coś ciężkiego rąbnęłogo w plecy.Padł na ziemię, koperta i torba wyleciały mu z rąk.Międzyniego a worek wsunęła się jakaś duża sylwetka.Adulla siłąwoli zignorował ból.Odsunął się pospiesznie od istoty i ciężkodysząc, podzwignął na nogi.Krzyknął, wstrząśnięty.Jeszcze jeden trupi ghul.Olbrzymitrupi ghul.Największy, jakiego widział od czterdziestu lat. To niemożliwe! %7łeby stworzyć istotę tych rozmiarów, a dotego tamte wszystkie!" Moc, jakiej towymagało, była niezmierzona.Stwór górował nad Adullą, adoktor nie był mały.Kto mógł stworzyć i kontrolować podobnemonstrum?Ghul dał krok w jego stronę.Adulla przeniósł spojrzenie zjego bezdusznych ślepi na wielkie, szponiaste łapy.Każda znich była w stanie zmiażdżyć mu głowę jak arbuza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]