[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie przekonany, czy to o niego chodzi, Fawson zbliżył się do samochodu.- Właź, monsieur, na co czekasz! - usłyszał.Wewnątrz, obok najzupełniej normalnego kierowcy w firmowym kombinezonie, siedział zasuszony staruszek w kostiumie z epoki Ludwika XVI.- Kupić, sprzedać? - zapytał rezolutnie - “Almanach Gotajski", księga kabały, proroctwo św.Malachiasza? A może pamiątki z Wielkiej Rewolucji? Pukiel Marii Antoniny, kapsułkę z krwią króla, kalesony Boga Wojny?.- Chodzi mi o Who is who in Heli? - rzekł Meff.- Ho, ho, znawca! - ucieszył się staruszek i szturchnął kierowcę - widzisz, Maks, mówisz zawsze, że nie ma już prawdziwych bibliofilów.Pardon, monsieur, musimy wysiąść.Nie noszę nigdy za dużo cennego towaru przy sobie, na wszelki wypadek.Wysiedli.Fawson mógłby przysiąc, że polewaczka zdążyła zrobić zaledwie kilkadziesiąt metrów, tymczasem okolica zmieniła się nie do poznania.Stali na wąskiej błotnistej uliczce, pełnej dziwacznej mgły i tłumów z wolna snujących się ludzi.- Promenada niebytu - objaśnił staruszek - w piątek mamy godzinę spacerów, wałęsamy się więc od placu Bastylii do Conciergerie, od Conciergerie do placu Rewolucji.Ach, jaki był tu kiedyś ruch, gdy z Conciergerie wyjeżdżały wózki wiozące na gilotynę.Zakręcił się i znikł, pozostawiając Fawsona wśród strumienia cieni.Widma, półprzeźroczyste i ospałe, zdawały się w ogóle Meff a nie dostrzegać.Uwagę ich zdawał się przykuwać barczysty mężczyzna o ponurej twarzy, który mijając Fawsona spojrzał na niego tak, jak rzeźnik przygląda się tuszy wieprzowej.- To obywatel Sanson - szepnął wyłaniając się z cienia staruszek - oj, ma on tu mir, ma,.- Przyznam się, nie słyszałem o tym człowieku.Kto to był?- Kat Wielkiej Rewolucji.Prawie wszyscy z tu obecnych mieli z nim kiedyś na pieńku.Swoją drogą, co za fenomenalna oszczędność siły roboczej.Taka ogromna rewolucja i tylko jeden kat.Później ludzkość zrobiła się bardziej rozrzutna, i pomyśleć - tu spojrzał na plecy oddalającego się osiłka - ze mną mu się nie udało.Cud! Miałem właśnie stanąć przed rewolucyjnym trybunałem, 9 termidora.A przecież uznawano wówczas tylko jeden rodzaj wyroku.Na szczęście akurat Robespierre upadł i zamiast mnie, on sam posmakował tego krótkiego, chłodnego dotyku metalu na szyi.Ale jeśli myśli pan, że dziękuję za to Opatrzności, jest pan w błędzie.Załatwiono się ze mną inaczej.W parę lat później zrobiono ze mnie wariata.Wariata - powtórzył 'z naciskiem - ma pan pojęcie, jako zbyt niezależnego intelektualistę, i skierowano mnie na przymusowe leczenie w zakładzie zamkniętym.No, ale mam dla pana ten bestsellerek.Ostatni egzemplarz.- Ile płacę?- Tu nic, natomiast przyniosłem listę stu obywateli z naszego grona, którzy zamówili sobie msze za swe grzeszne dusze.Sami byli ateiści! Zamówi pan w najbliższą niedzielę?.Meff się zmieszał.- Widzi pan.- Wiem, wiem, jest pan szatanem.No, ale interes to interes.Bądźmy dorosłymi kontrahentami.Nie musi pan osobiście chodzić do kościoła.Załatwi pan przez jakiegoś pośrednika.- Postaram się!- Natomiast gdyby pan wybierał się tu następnym razem, miałbym dwie prośby.Chciałbym kupić jakiś dobry pejcz i parę takich.- ściszył głos - wie pan, takich skandynawskich świerszczyków.Tylko żeby było dużo gwałtu, przemocy, krwi.- A pański kierowca Maks nie może?- Maks potępia moje zainteresowania.Ach prawda, zapomniałem się przedstawić.Markiz de Sade! - tu wyciągnął kościstą rękę w stronę Meffa.Ów uniósł swoją, ale staruszek, w iście diabelskim przypływie humoru, minął jego dłoń i wykonał symulowany cios w podbrzusze, wołając: - Muka! - Gdy Fawson instynktownie się pochylił, markiz zaśmiał się jak uczniak i pobiegł w głąb mglistej uliczki.- Jak idziesz, baranie! - zabrzmiało prawie równocześnie z piskiem hamulców.Neoszatan otworzył oczy.Stał pośrodku jezdni, kurczowo ściskając pożółkły wolumen z wetkniętą listą nazwisk proszących o modlitwę.Wybełkotał coś do wkurzonego kierowcy polewaczki i wskoczył na chodnik.- Wracamy, szefie? - zapytał czekający na niego Kali.Nie wrócili jednak do hotelu “Paradise".Zorganizowany naprędce citroen skręcił w wąski labirynt uliczek.Rychło Fawson stracił poczucie kierunku, teren wznosił się nieco ku górze, może były to okolice Montmartru? Na niewielkiej uliczce zagrodził im drogę wóz meblowy.Wóz był otwarty, a dwie opuszczone belki umożliwiły citroenowi wjazd do wnętrza.Ledwo wjechali, klapy zamknęły się za nimi automatycznie.Nowy pomysł? Może pułapka?- Niech pan wysiądzie - rzekł Kali.Meff wysiadł i uczuł, że meblowóz ruszył.Wewnątrz było ciemnawo, nie dość ciemno jednak, by nie dojrzeć mężczyzny siedzącego na ławeczce.Szatan z mianowania zadrżał.Siedzącym mężczyzną był on sam! Serce podeszło mu do gardła albo wyżej.- Co to ma znaczyć?- Względy bezpieczeństwa - odezwał się Li.- Panowie pozwolą.Sobowtór wstał i podał rękę Fawsonowi.- Dubler - powiedział jego własnym głosem.- Meff - odrzekł oryginał lekko zachrypnięty.- Zaszły pewne komplikacje - powiedział Li.- Od tej chwili pańskie funkcje przejmuje Dubler, zdolny, choć podrzędny.- Wypraszam sobie! - przemówił sobowtór.-.choć nie wykorzystywany zgodnie ze swymi kwalifikacjami aktor dramatyczny.Zamieszka on z dokumeritami Meffa Fawsona w pańskim apartamencie.To nieodzowne.- A ja? - nasz bohater poczuł dziwną suchość w gardle.Tym bardziej że dojrzał kątem oka, jak Kali otwiera niewielkie czarne pudełko, gdzie wśród innych akcesoriów poczesne miejsce zajmowała brzytwa.Li odciągnął Fawsona w głąb meblowozu.- Wszystko jest w porządku - tłumaczył - nie będę jednak wywalał kompletu informacji przy obcych.Robimy tylko to, co jest konieczne.A od pewnego stanowiska wzwyż wręcz nie wypada nie mieć sobowtóra.- Ale przecież to chyba ja powinienem decydować? Li skwapliwie kiwnął głową.- Oczywiście, w sprawach związanych ze Sprawą tak, natomiast o pańskie bezpieczeństwo troszczymy się my.Dwa incydenty, to nasłanie na pana straży w górach, a później nieudolne usiłowanie porwania, dowodzą, że każdy nasz krok jest śledzony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]