[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W marcu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego roku, w rocznicę śmierci Daniela.Ponad dwa lata temu.Po pomarszczonym, przedwcześnie postarzałym policzku spłynęła mu łza, a ja pojąłem, że Landry postarzał się błyskawicznie.Paskudnie się poczułem, uświadamiając sobie, że wymyśliła mnie wersja takiego Boga z trzeciej ligi.Ale jednocześnie fakt ten wiele wyjaśniał.Głównie moje wady.- Ale tyle starczy - odezwał się tonem, w którym wy-czuwałem gniew i bezbrzeżną żałość.- Wracajmy do rzeczy, jak byś powiedział.W moim czasie mówi się “zacznijmy rozmawiać o konkretach", ale to wychodzi na jedno.Tego dnia, gdy znalazłem w łóżku martwą Linde.podobnie jak dzisiaj policja znajdzie Glorię Demmick.ukończyłem sto dziewięćdziesiątą stronicę tekstu.Zbliżałem się do punktu, w którym wyłowisz z jeziora Tahoe brata Mavis.Trzy dni później, kiedy wróciłem z pogrzebu, włączyłem komputer i zacząłem pisać stronę sto dziewięćdziesiątą pierwszą.Czy to cię dziwi?- Nie - odparłem.Chciałem zapytać, co to takiego ów komputer, ale zdecydowałem, że nie muszę.To, co trzymał na kolanach, było właśnie tym komputerem.Musiało nim być.- Należysz do zdecydowanej mniejszości - stwierdził Landry.- Ponieważ nielicznymi przyjaciółmi, jacy mi zostali, wstrząsnęło to okropnie.Rodzina Lindy oświadczyła, że mam w sobie tyle uczuć co dzika świnia.Nie miałem siły im wyjaśniać, że próbuję w ten sposób ratować samego siebie.Olałem ich, jak powiedziałby Peoria.Uchwyciłem się tej książki jak tonący koła ratunkowego.Uchwyciłem się ciebie, Clyde.Ciągle cierpiałem na półpasiec, co bardzo spowolniało tempo mojej pracy, w pewien sposób trzymało mnie z daleka, gdyż w przeciwnym razie pojawiłbym się tutaj znacznie wcześniej.ale mnie nie powstrzymało.Mniej więcej w czasie, gdy ukończyłem pisanie książki, nastąpiła poprawa; przynajmniej w sensie fizycznym.Ale kiedy już ją ukończyłem, popadłem w stan, który mógłbym określić mianem depresji.Redakcję robiłem w jakimś otumanieniu.Przejmował mnie jakiś żal.miałem świadomość straty.- Popatrzył mi prosto w oczy.- Czy to co mówię, ma dla ciebie jakikolwiek sens?- Ma - odparłem.I rzeczywiście miało.Na swój wariacki sposób.- W domu zostało wiele tabletek - ciągnął Landry.- Linda i ja pod wieloma względami byliśmy tacy sami jak Demmickowie.Wierzyliśmy w chemię i dwukrotnie byłem bliski tego, żeby zażyć dwie garście pastylek.Nie rozważałem tego w kategoriach samobójstwa.Traktowałem to jako sposób na połączenie się z Lindą i Dannym.Połączenie się z nimi, dopóki nie będzie za późno.Skinąłem głową.To samo pomyślałem o Ardis McGill, kiedy w trzy dni po tym, jak w “Blondie's" powiedzieliśmy sobie “pa", znalazłem ją na zagraconym strychu z małą, niebieską dziurką w środku czoła.Z tym tylko, że jej prawdziwym zabójcą okazał się Sam Landry, a dokonał tego czynu za pomocą elastycznej kuli swego mózgu.Oczywiście, że tak było.Sam Landry, ten sprawiający wrażenie wyczerpanego człowiek w ubraniu robotnika sezonowego, był odpowiedzialny za wszystko, co działo się w moim świecie.Pomysł powinien wydawać się zwariowany i taki rzeczywiście był.ale w miarę upływu czasu nabierał coraz większego sensu.Wykrzesałem jeszcze z siebie tyle energii, że odwróciłem się z obrotowym krzesłem w stronę okna i wyjrzałem na ulicę.To, co tam ujrzałem, wcale mnie nie zaskoczyło.Sunset Bou-levard i jego otoczenie zamarło.Samochody, autobusy, przechodnie; wszystko zatrzymało się w pół ruchu.Jak na fotografii kodaka.Dlaczego nie? Ich stwórca, pogrążony w odmętach własnego bólu i żałości, nie był szczególnie zainteresowany ożywieniem swych tworów; w każdym razie chwilowo.Do licha, cieszyłem się, że przynajmniej ja jeszcze oddycham.- I co było dalej? - zapytałem.- Jak się tu dostałeś, Sam? Czy mogę prosić, żebyś mi to wyjaśnił? Nie masz nic przeciwko temu?- Jasne, że nie.Ale nie dam ci pełnej odpowiedzi, ponieważ sam dobrze nie wiem, jak to się stało.Wiem tylko to, że ilekroć myślałem o pastylkach, moje myśli schodziły na ciebie.Myślałem wtedy konkretnie: “Clyde Umney by tego nie zrobił i wykpiłby każdego, kto chce coś podobnego uczynić.Nazwałby to tchórzostwem".Rozważałem przez chwilę jego słowa, doszedłem do wniosku, że ma całkowitą rację, i skinąłem głową.Kogoś, kto ma na twarzy wymalowane takie cierpienie - rak Vernona czy kosz-marny przypadek, który zabił temu człowiekowi dziecko - może bym zrozumiał, ale palnąć sobie w łeb tylko z powodu depresji? To dobre dla pederastów.- Ale wtedy też pomyślałem: “Tak, ale to jest Clyde Umney, a Clyde jest zmyślony.to fikcja, wytwór mej wyob-raźni".Lecz taki pomysł mi nie odpowiadał.To jedynie bałwany tego świata, głównie politycy i prawnicy, szydzą z wyobraźni i uważają, że rzecz nie istnieje, jeśli nie da się jej zapalić, szturchnąć, poczuć albo wypierdolić.A uważają tak, ponieważ sami są pozbawieni wyobraźni i nie mają zielonego pojęcia o jej potędze.Ja wiedziałem lepiej.Do diabła, musiałem wiedzieć lepiej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl