[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak natychmiast pochylił się i spadł, a na jego miejscu stanął Shuglin, mrugając do swojegoczłowieczego przyjaciela. Do drzwi?  wymamrotał krzat przez gęstą, sinoczarną brodę. A gdzież indziej jest nasze miejsce?  zapytał smutno Luthien.Jednocześnie odwrócili się, szukając przejścia, które umożliwiłoby im dostanie się na arenęgłównych walk.Zatrzymali się, gdy tylko kamienne płyty nad wyłamanymi drzwiami wybuchły z sykiem.Wokół budowli pojawiły się zielone iskry i płomyki.Walka ustała.Krzaty, cyklopi i ludziepatrzyli na mur.Zobaczyli roziskrzony wybuch jasnych płomieni i obłok zielonkawo-szarego dymu, któryzniknął równie nagle, jak się pojawił, a na jego miejscu, zamiast gładkiej, zwykłej kamiennejściany zamajaczyła spuszczana krata  ogromna krata! Gdzie w imię Bruce a MacDonalda. zaczął wołać Shuglin.Towarzyszyły mu zdumione okrzyki wszystkich innych obserwatorów wydarzenia,a zwłaszcza tych cyklopów, którzy znalezli się pod masywnym, najeżonym kolcami wytworem.Krata opadła, miażdżąc jednookich, blokując wejście tym, którzy byli za bramą,i uniemożliwiając odwrót bestiom pozostającym w środku.Krzaty nie czekały na wyjaśnienie przedziwnego zjawiska, lecz ruszyły do walki jak szalone,chcąc jak najszybciej oczyścić dziedziniec i skoncentrować się na obronie murów.Oszołomiony Luthien podziwiał kratę przez kilka chwil.Wiedział, że jest ona dziełem magii był jednym z nielicznych uczestników tej bitwy, którzy już wcześniej oglądali taki wyczyn ale zastanawiał się, czy wyczarował ją któryś z wojowników, czy też dokonała tego nieznanamagia Caer MacDonald, jakaś czarodziejska różdżka wbudowana w kamienne mury miasta, gotowa do działania w razie, gdyby prawowici obrońcy znalezli się w potrzebie.Dzwięk rogu z drugiego końca pola bitwy i radosne okrzyki obrońców na murach, którzymieli trochę czasu, by zobaczyć, co się dzieje, były odpowiedzią na niepewność Luthiena.Wygramolił się z plątaniny ciał na dziedzińcu, wspiął na mur i obserwował atak sojuszników.Od razu skupił wzrok na dwóch wierzchowcach, błyszczącym białym ogierze i brzydkimżółtym kucu, i chociaż stanowiły one, podobnie jak jezdzcy, jedynie drobne plamki na odległympolu, Luthien wiedział, że Oliver i Katerin przybyli na miejsce.I rzeczywiście przybyli, i to z oddziałem, który rozrósł się do dwóch tysięcy wojowników;grupa z Port Charley powiększyła się dwukrotnie za sprawą grup rebeliantów, dołączających doniej po drodze.Zaskoczonych cyklopów za murem zasypał grad strzał.Tu i ówdzie nad głowami jednookichwybuchały płomienie, uwalniając odłamki zaostrzonej stali, które spadały na bestie, kłując jei oślepiając.Luthien potrafił poznać, kiedy ma do czynienia z magią.Patrząc na nadciągającychsprzymierzeńców, domyślił się, kto jeszcze przybył na odsiecz Caer MacDonald. Brind Amour  wyszeptał głosem pełnym wdzięczności i nagłej nadziei.Siobhan była już przy nim.Zcisnęła go mocno i pocałowała w policzek.Luthien objął jąmuskularnym ramieniem, i dając upust radości, zakręcił się z nią dookoła. Jest Katerin!  zawołała Siobhan. I Oliver! Sprowadzili też kilku przyjaciół!Chwila dumy, jaką odczuwała ta para i wszyscy inni obrońcy, szybko ustąpiła miejscarealiom nieustającej walki.Luthien patrzył na scenę wydarzeń, usiłując wymyślić nowy plan.Pomimo że napastnicy wciąż dysponowali ogromną przewagą liczebną, rozważał zniszczeniecałej cyklopowej armii na polu bitwy, tu i teraz.Gdyby dezorientacja wśród jednookichutrzymała się, gdyby niektórzy zaczęli dezerterować z szeregów.Ale przecież to byli Gwardziści Pretoriańscy, a poza tym Luthien nie doceniał przebiegłościich wodza.Belsen Krieg również zatrzymał się i spoglądał na bitwę, a potem nakazał odwrótwszystkim oddziałom, które nie dały się złapać w zasadzkę wewnątrz murów. Nie!  wysapał Luthien, patrząc, jak tysiące odzianych w czarno-srebrne uniformyGwardzistów Pretoriańskich formują nowe szyki i biegną wprost ku nadciągającym posiłkom.Nawet z tej odległości potrafił oszacować liczbę sprzymierzeńców.Mogło ich być najwyżej dwatysiące, a więc mniej niż jedna czwarta sił wroga, który szykował się do wyniszczającegoszturmu.Młody Bedwyr kazał łucznikom strzelać w szeregi odchodzących bestii.Chciałzorganizować oddział, który mógłby szybko wyruszyć z miasta na pomoc Katerin i Oliverowi.Jednak bitwa pod murami i na dziedzińcu nie była jeszcze zakończona i Luthien mógł tylkoobserwować rozwój wydarzeń.  Biegnijcie  szeptał raz po raz.Jego samopoczucie trochę się poprawiło, gdy nadciągającaarmia rozpoczęła manewr odwrotu.Armia Avon ruszyła w pościg, ale niziołek i jego towarzysze byli przygotowani na takimanewr cyklopów.Spodziewali się, że będą ścigani z pola, i z wielką radością podjęli wyzwanie.Uciekli z powrotem do Felling Run i przeprawili się przez rzekę, używając prowizorycznychmostów, które wcześniej zostawili na tę okazję, a potem zajęli dogodne pozycje obronne nadrugim brzegu.Następnie mosty zostały zabrane i cyklopi nie mogli już łatwo pokonać trudnej przeszkody,zwłaszcza że setki łuczników znowu zaczęły siać spustoszenie w ich szeregach.W Belsen Kriegu gotowało się z wściekłości, ale nie był głupcem.Stracił dzień, a ponadtoprawie dwa tysiące żołnierzy, ale teraz był pewien, że ma do czynienia z ostatnią sztuczkąrebeliantów.Pomimo nieoczekiwanego wzmocnienia sił nieprzyjaciela, cyklopowy przywódcanawet nie brał pod uwagę możliwości klęski.Jutro miał się zacząć kolejny dzień wojny.Armia cyklopów ruszyła zatem na północ.Słońce zaszło za zachodnią linią horyzontu, jakośprzebijając się przez gęstniejące chmury, by zaświecić nad murami miasta, które wciąż nazywałosię Caer MacDonald.Przynajmniej przez jeszcze jeden dzień. Rozdział 15GRA W SZACHYWalki w mieście nie zakończyły się o zmierzchu.Mur i dziedziniec zostały oczyszczonestosunkowo szybko, ale liczni cyklopi skryli się w ustronnych miejscach Caer MacDonald;w zaułkach wybuchło kilkanaście potyczek i wiele budynków stanęło w płomieniach.Wkrótce po zachodzie słońca rozpętała się na dobre zamieć przewidziana przez Siobhan.Zaczęło się od gęstego deszczu ze śniegiem, bębniącego o dachy domów w obrębie miastai gaszącego ogniska w obozach Avon i Port Charley.W miarę upływu czasu temperatura spadła,a deszcz ze śniegiem przerodził się w gęsty, mokry śnieg.Luthien obserwował burzę z wartowni, a potem z dachu Krzat-elfa.Odnosił wrażenie, zeBóg również nie mógł patrzeć na zwłoki pozarzynanych ludzi i dlatego postanowił zasypaćśniegiem ponurą scenerię.Jednak bez względu na to, jak gruba byłaby jego warstwa, nie mogłaona wymazać z pamięci młodzieńca straszliwych obrazów. Luthien?  zawołał ktoś na dole.Był to gardłowy głos Shuglina.Młody Bedwyr ostrożnie przeszedł po śliskim dachui wyjrzał na ulicę, gdzie stał krzat. Wysłannik z obozu Olivera  rzekł Shuglin, pokazując drzwi tawerny.Luthien skinął głową i skierował się do rynny, po której mógł zejść na ulicę.Spodziewał się,że ich sojusznicy wyślą emisariusza; zastanawiał się, czy cała armia mogłaby wkroczyć domiasta.Najwyrazniej tak nie było, bowiem pomimo póznej pory na zachodzie, za Felling Run, wciążpłonęły obozowe ogniska [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl