[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Wygląda jak mały pokrowiec.Może nawet ze zwierzęcej skóry.Porte feuille.Ludzie nosili to wtedy przy sobie.A dokumenty były przeważnie z celulozy przerobionej na papier.— Ale i z plastykowych polimerów — dorzucił Gerbert uwagę do słów Bieli.— Mało zachęcające — odparł fizyk.— W tych warunkach celuloza nie jest bardziej odporna od starych plastyków.Jak to się dostało do tej pałuby?— To łatwo sobie wyobrazić — Lakatos zbliżył ku sobie rozwarte ręce.— Kiedy złączył styki, dolny dzwon wbił mu się przez nogi po pierś, a górna część, wystrzelona równocześnie, wcisnęła się na tamtą.Ładunki były implozyjne, oczywiście nie takie, żeby zgnieść człowieka.Azot wypełnił skafander, tak że pękł pod pachami i wyciskane powietrze mogło go obedrzeć do naga.Podmuch granatów nieraz obnażał tak żołnierzy przy bliskim wybuchu.— Co z tym zrobimy?Gerbert patrzał, jak fizycy wypełnili najpierw klosz krzepnącym płynem, jak wyjęli odlew, w którym czarniał płaski strzęp jak owad w bursztynie, i wzięli się do analiz.Wykryli chemikalia używane ongiś do tłoczenia papierowych banknotów, związki organiczne, typowe dla skóry zwierzęcej, garbowanej i barwionej, oraz nikłe ślady srebra.Stanowiły pewno ostatki fotograficznych zdjęć, bo służyły do nich sole srebra.Zmieniając twardość promieni, utrwaliwszy wyjęty z odlewu szczątek, zdobyli na koniec zawiły palimpsest — rodzaj bezładnej gmatwaniny liter i małych krążków, być może pieczątek.Chromatograf oddzielił cienie druku od atramentu pisma, bo atrament miał szczęśliwie mineralną przymieszkę.Reszty dokonały filtry mikrotomografu.Rezultat okazał się skromny.Jeżeli w samej rzeczy znaleźli dowód tożsamości, co wyglądało prawdopodobnie, imię nie dało się odczytać, a z nazwiska ustalili tylko pierwszą literę: P.Mogło liczyć od pięciu do ośmiu liter.Od P zaczynały się nazwiska dwu ludzi — spośród których mogli ożywić jednego.Wezwali na monitory spinogramy wszystkich spoczywających w płynnym helu.To warstwicowe prześwietlenie, daleko bardziej precyzyjne od zamierzchłego Roentgena, pozwoliło ustalić wiek ofiar z dokładnością do dziesięciu lat, podług kostniny stawowych chrząstek i naczyń krwionośnych, jako że za życia tych ludzi medycyna nie umiała jeszcze powstrzymać zmian zwanych sklerozą.Obaj zdatni do reanimacji byli podobnej budowy ciała, licowe części czaszki wymagały odtworzenia plastyczną chirurgią, mieli podobne grupy krwi, podług zwapnienia żeber i ledwie śladowego aorty zdawali się liczyć od trzydziestu do czterdziestu lat.Podług życiorysów, zawierających historie przebytych schorzeń, żaden nie podległ operacji, pozostawiającej blizny na powłokach ciała.Lekarze wiedzieli o tym, chcieli jednak skorzystać z wiedzy fizyków: prześwietlenie polegało na magnetycznym rezonansie jąder atomowych w organizmie.Fizycy potrząsnęli tylko głowami: jądra stałych pierwiastków są tak dobre, jak bezwieczne.Co innego, gdyby w ciałach tych ludzi znalazły się izotopy.Otóż w samej rzeczy były i znów okazały się ślepą uliczką.Obaj ulegli niegdyś napromieniowaniu dawką rzędu 100—200 remów.Prawdopodobnie w ostatnich godzinach życia.Oglądać w różnych płaszczyznach wewnętrzne narządy człowieka to zajęcie niejako anonimowe i abstrakcyjne.Widok nagich trupów, wmarzłych w azotowy lód pod helem, zwłaszcza ich pomiażdżonych twarzy, był taki, że Gerbert wolał go oszczędzić fizykom.Obaj nieżywi mieli zachowane gałki oczne — co potajemnie było ostateczną biedą lekarzy, bo niechybnie ślepota jednego zadecydowałaby niejako za nich o tym, że ożywić trzeba człowieka z nietkniętym wzrokiem.Po odejściu fizyków Terna usiadł na platformie z rozprutym kriotenerem i siedział tak, nie odzywając się, aż Gerbert nie wytrzymał napięcia.— Więc jak? — spytał.— Który?— Można by skonsultować się z Hrusem.— wahająco mruknął Terna.— Po co? Tres faciunt collegium.Terna wstał, uderzył w klawiaturę, ekran posłusznie ukazał obok siebie dwa szeregi zielonych cyfr, z jedną czerwoną po prawej.Mrugała ostrzegawczo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]