[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trudno mu było uwierzyć, że człowiek potrafi odczuwać tak wielkie cierpienie, jak sugerował głos Althei.Na chwilę z labiryntu jego pamięci wyło­nił się obraz tęskniącego za domem chłopca, który szlochał na koi.Galion szybko odrzucił to wspomnienie.- Opowiedz mi o tym - zaproponował Althei.Właściwie nie miał ochoty słuchać o czyichś smutkach, ale w ten sposób przynaj­mniej nie myślał o swoich.Zdziwił się, kiedy spełniła jego prośbę.Mówiła długo i o wszyst­kim.Zaczęła od tego, jak Kyle Haven zdradził zaufanie jej rodziny, skończyła opowiadając o własnym, niedoskonałym żalu za ojcem.Gdy mu się zwierzała, “Paragon” czuł, jak słabnie ciepło popołu­dnia i nadchodzi chłód nocy.W pewnym momencie dziewczyna zeszła ze skały, podeszła do statku i oparła się o srebrne drewno jego kadłuba.“Paragon” są­dził, że nie zrobiła tego z zimna, lecz z pragnienia bliskości.Najwy­raźniej chciała dzielić z nim słowa i uczucia; odniósł wrażenie, że są rodziną.Czy wiedziała, że traktuje go jak własny żywostatek? Po chwili namysłu uznał, że prawdopodobnie nie zdawała sobie z tego sprawy.Pewnie po prostu przypomniał jej o “Vivacii”, więc przela­ła przeznaczone dla niej uczucia na niego.I tyle.To nie on miał zo­stać obdarzony czułością.Nic nie było dla niego przeznaczone.Pamiętał o tym, toteż nie zdenerwował się, kiedy po krótkim milczeniu Althea powiedziała:- Nie mam się gdzie zatrzymać dziś wieczorem.Mogę spać na twoim pokładzie?- Prawdopodobnie jest tam okropny bałagan - ostrzegł ją.- Kadłub mam wprawdzie wystarczająco mocny, lecz niewiele mogę poradzić na wody burzowe, wszędobylski piasek, a i plażowe wszy wcisną się wszędzie.- “Paragonie”, proszę, pozwól mi, nie dbam o wygody.Jestem przekonana, że znajdę sobie suchy kąt, gdzie się zwinę w kłębek.- No więc dobrze - zgodził się.Następnie dodał z uśmiechem:- O ile nie masz nic przeciwko podzieleniu się powierzchnią z Bra­shenem.Wraca tutaj co noc.- Naprawdę? - spytała wstrząśnięta i skonsternowana.- Przychodzi tu i zostaje na noc podczas niemal każdej bytno­ści w porcie.Zawsze zaczyna się tak samo.Pierwszej nocy przyszedł późno, był pijany, nie miał ochoty płacić komuś za kilka godzin snu.Tutaj czuje się bezpiecznie.Zawsze opowiada mi o swoich planach.Mówi, że od następnego dnia zacznie oszczędzać i zmieni tryb życia.- “Paragon” przerwał, delektując się milczeniem zaszokowanej dziewczyny.- Oczywiście, nie dotrzymuje obietnicy.Co noc wraca tu chwiejnym krokiem, z coraz lżejszą sakiewką, aż wreszcie wyda wszystko.A kiedy nie ma już pieniędzy na alkohol, zostaje ze mną.Mieszka tu do swego następnego rejsu.- “Paragonie” - powiedziała łagodnie Althea.- Brashen pracował na “Vivacii” przez wiele lat.Wydaje mi się, że kiedy cumowali­śmy w Mieście Wolnego Handlu, zawsze spał na jej pokładzie.- No cóż, może i tak, ale przedtem.Przedtem i teraz.- Mimo woli wypowiedział swoją następną myśl głośno: - Dla ślepej i sa­motnej istoty czas biegnie inaczej.- Zapewne masz rację.- Dziewczyna odchyliła głowę i głęboko westchnęła.- No cóż, wejdę zatem i zanim zrobi się zupełnie ciem­no, poszukam sobie miejsca do spania.- Zanim zrobi się zupełnie ciemno - powtórzył powoli “Para­gon”.- Aha, więc nie jest jeszcze ciemno?- Nie.Wiesz przecież, jak długo zapada latem zmierzch.We­wnątrz zapewne jest mroczno jak w worku, więc nie denerwuj się, je­śli usłyszysz, że na coś wpadłam.- Skrępowana przerwała, potem podeszła, stanęła przed nim i z łatwością dosięgnęła ręki pochylone­go galionu.Poklepała jego dłoń, później ją uścisnęła.- Dobranoc, “Paragonie”.I dziękuję.- Dobranoc - odparł.- Och.Brashen śpi w kwaterze kapitań­skiej.- Rozumiem.Dziękuję.Niezgrabnie wspięła się na burtę statku.“Paragon” usłyszał sze­lest jej spódnicy.Najwyraźniej strój utrudniał Althei drogę po uko­śnym pokładzie, w końcu jednak dotarła do ładowni.Pamiętał, że jako dziewczynka była zwinniejsza.Prawie codziennie go odwiedza­ła.Jej dom znajdował się gdzieś na stoku ponad plażą; mówiła, że idąc do niego, musi przejść przez las za budynkiem, potem zejść po klifie.Tamtego lata poznała go dobrze, w kajutach i wokół statku bawiła się we wszystkie możliwe gry, udawała, że “Paragon” jest jej żaglowcem, a ona jego kapitanem.Trwało to przez jakiś czas, aż o wszystkim dowiedział się ojciec.Przyszedł tu za nią któregoś dnia, a kiedy zobaczył, jak córka rozmawia z przeklętym statkiem, solid­nie skrzyczał oboje, po czym (z rózgą w ręku) zapędził Altheę do domu.Później nie przychodziła przez długi czas.Kiedy wreszcie za­częła go odwiedzać, były to krótkie wizyty o wczesnym świcie albo wieczorem.Jednak w ciągu tamtego lata świetnie go poznała.Najwidoczniej nadal pamiętała rozkład jego pomieszczeń, po­nieważ czuł, że bez trudu posuwa się po korytarzach, najwyraźniej zmierzając do części rufowej, gdzie kiedyś załoga zawieszała swoje hamaki.“Paragon” zdziwił się, że dziewczyna swoim przybyciem przywołała tak wiele wspomnień.Crenshaw miał rude włosy i za­wsze narzekał na jedzenie.Umarł.Topór, który zakończył jego ży­cie, pozostawił też głęboką skazę w deskach “Paragona”.Krew chłopaka poplamiła drewno.Althea zwinęła się w kłębek przy grodzi.Statek uświadomił so­bie, że dziewczyna zmarznie dzisiejszej nocy.Kadłub był wpraw­dzie mocny, ale wilgoć wciskała się wszędzie.“Paragon” wyczuwał ciało Althei, nieruchome i maleńkie w stosunku do jego.Nie spa­ła, oczy miała prawdopodobnie otwarte i zapewne wpatrywała się w mrok.Minęło trochę czasu.Może minuta, może spora część nocy.Trudno powiedzieć.Po plaży szedł Brashen.“Paragon” znał odgłos jego kroków i pijackie szemranie.Dziś głos przyjaciela był ponury ze zmartwienia i statek osądził, że młodzieńcowi kończą się pieniądze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl