[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chyba że przestraszyłbyś się na śmierć.Kręci się tu wiele zwierząt, którym usunięto kły i pazury.- Skąd ty to wszystko wiesz? - spytałem.- Przeprowadziłem badania na temat tej planety i dowiedziałem się co nieco i to nie tylko z map i książek.Ostatniej nocy, gdy ty byłeś na służbie, wypiłem kilka piw z instruktorami.To Bruno po­wiedział mi o tym.Nie lubią zabijać studentów, pomimo że są od tego ubezpieczeni.- Czy twój kumpel powiedział ci również, którą ścieżkę należy wybrać?B’oosa uśmiechnął się.- Lepiej ruszajmy.Wkrótce będzie ciemno, a nie chciałbym rozbijać obozu przy świetle gwiazd.Pozbieraliśmy się trochę przestraszeni, trochę wygłupieni i poszliśmy wzdłuż tego, co jeszcze zo­stało ze ścieżki.Od czasu do czasu musieliśmy wyrąbywać sobie drogę przez splątane pnącza i krzaki.W wilgotnej dżungli roślinność odradza się bardzo szybko.Widzieliśmy jeszcze jednego smagacza, ale był zbyt daleko, abym mógł dostrzec, czy ma usunięte ostrza.Gdy myślałem już że ścieżka ostatecznie znika, ta skręciła ostro w lewo i przed nami pojawiła się mała polana.Dobre miejsce na obozowisko.Nie widzieliśmy, gdzie nasza ścieżka opuszcza polanę.Robiło się ciemno, więc postanowiliśmy poszukać jej rano.Alegria i Pancho rozbijali namiot, Miko zaczął szykować jedzenie, natomiast B'oosa i ja sprawdzi­liśmy polanę, zbierając jednocześnie drewno na ognisko.Polana robiła wrażenie bezpiecznej.Uło­żyliśmy gałęzie w stos.Zużyliśmy kilka zapałek, zanim się rozpalił.Gotowe porcje, które mieliśmy na obiad były praktyczne, ale bez smaku.Ogień rozpaliliśmy bar­dziej dla własnego spokoju, mógł równie dobrze odstraszać zwierzęta jak i je przyciągać.Obsiedliśmy go wkoło i obserwowaliśmy pełgające płomie­nie, wydobywające raz po raz nasze twarze z cienia.Jakaś żaba zaczęła rechotać i wkrótce czuliśmy się jakby otoczyły nas tysiące tych stworzeń.Przynaj­mniej zagłuszały niektóre z tych mniej przyje­mnych odgłosów.B'oosa sięgnął do plecaka i wyciągnął mały in­strument muzyczny.Musiał być z Maasai’pya, gdyż nigdy dotąd takiego nie widziałem.Dmuchając wy­dobywał z niego wysokie, łagodne dźwięki.Grał dłuższą chwilę, a ja oparłszy się wygodnie, słucha­łem.Nie znałem dotychczas takich jego umiejętno­ści.Ogień dogasał.Podtoczyłem następną kłodę i wsunąłem w ognisko.Pancho i Miko już leżeli.Robiło się późno.- Zmienię Alegrię - powiedziałem.Ciągnęliśmy słomki i wylosowałem drugą wartę.B’oosa skinął głową, szturchając długim kijem żar ogniska.- Zaraz też się kładę - powiedział.Poszedłem na skraj polany, gdzie Alegria siedzia­ła na pieńku.- Spokojnie? - spytałem.- Nie - odparła.- Ale nic się nie dzieje.Myślę, że to miejsce nigdy nie jest spokojne.- Wydaje się, że po pewnym czasie można się do tego przyzwyczaić.- odpowiedziałem.- Po pewnym czasie można się przyzwyczaić do wszystkiego.Ale to nie oznacza, że musisz to polubić.- Czy to ci przeszkadza? - zapytałem.- Dżungla? Nie.- A ja?- Ty co?- Czyja tobie przeszkadzam?- Czemu o to pytasz? - Zwróciła się do mnie.Połowę twarzy miała w cieniu, drugą oświetlały płomienie ogniska.- Wydawało mi się.- szukałem właściwych słów.- To znaczy, od kiedy Miko dołączył do wy­prawy.- Nie zaczynaj od nowa, Carl.Jesteś moim przy­jacielem i on także.Zostawmy to tak jak jest.- Ale myślałem.- To właśnie twój problem.Za dużo myślisz.Jak na takiego dużego faceta za bardzo sobie zawracasz głowę małymi rzeczami.Idę się położyć.Krzycz, jeśli zobaczysz jakieś bestie.- Ale Alegria.- Ale co, Carl.Co? - Wyglądała na zmęczoną.- Nic - odpowiedziałem.- Zobaczymy się rano.Odeszła do obozu bez słowa.Czułem się głupio.Nie wiem czemu, ale zawsze mówię nie to co trzeba, gdy ona jest w pobliżu.Zwykle umiem rozmawiać z ludźmi, ale przy niej mój mózg odmawia pracy i popełniam błędy.I wtedy czuję się cholernie głupio.Dostrzegłem, że B'oosa i Alegria dokładają do ogniska i znikają w namiocie.Byłem zdenerwowa­ny.Przewiesiłem paralizator przez ramię i zacząłem obchodzić polanę.Nie uspokoiłem się.Zrobiłem w tył zwrot i poszedłem w odwrotnym kierunku.Wo­kół obozu nie zauważyłem żadnego ruchu.Słychać było jakieś pomrukiwania, szelesty, ale przede wszystkim żaby.Pozostałe hałasy dochodziły z da­leka.Raz tylko wysoko nad głową przeleciał nocny nietoperz.Z nimi jednak nie ma problemu, jeśli nie znajdą się za blisko.Usiadłem na kamieniu.Dziw­ne, ale zacząłem myśleć o Springworld.Nie poświę­całem jej zbyt dużo czasu, od kiedy wstąpiłem do Starschool.Byłem pierwszy w mojej rodzinie, któremu dano szansę zdobycia takiego wykształcenia.Byłem pierwszy w ośmiu pokoleniach Boków, który zdołał uniknąć życia żniwiarza, życia rządzonego kaprysami wrogiej planety, fanaberiami bezlitos­nych handlarzy, od których jest się tam całkowicie zależnym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl