[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Prawdę mówiąc kocham jąteraz bardziej niż kiedykolwiek.To uczucie zamiast słabnąć z czasem, pogłębiło się.- Niech pan słucha - powiedział Icholtz.- Możemy panu dostarczyć tyle Chew-Z, ile panu trzeba, a to jest jeszcze lepsze.Dzięki niemu będzie pan mógł żyć wiecznie w nie­zmiennie idealnym związku z pańską byłą żoną.Nie ma problemu.- A może ja nie chcę pracować dla Palmera Eldritcha.- Przecież zgłosił się pan!- Naszły mnie wątpliwości - powiedział Barney.- Poważ­ne.Powiem wam coś; nie dzwońcie do mnie - sam do was zadzwonię.Jeżeli się nie zgłoszę na komisję.Odsunął mikrofon.- Proszę - rzekł do taksówki.- Dziękuję.- To bardzo patriotyczne, zgłosić się na ochotnika - po­wiedziała taksówka.- Pilnuj swoich spraw - rzekł Barney.- Myślę, że robi pan słusznie - powiedziała mu mimo to.- Gdybym tylko poleciał na Sigmę 14-B ratować Leo -mówił do siebie Barney.- Czy też na Lunę? Gdziekolwiek to było; już nie pamiętam.Wszystko wydaje się niewy­raźnym snem.W każdym razie, gdybym poleciał, wciąż pracowałbym dla niego i wszystko byłoby w porządku.- Wszyscy popełniamy błędy - rzekła współczująco tak­sówka.- Ale niektórzy z nas - mruknął Barney - popełniają fatalne w skutkach.Najpierw wobec tych, których kochamy, naszych żon i dzieci, a później w związku z naszymi pracodawcami, powiedział sobie.Taksówka z cichym pomrukiem leciała dalej.A w końcu, myślał Barney, popełniamy ten ostatni.Dotyczący naszego życia, podsumowujący je.Czy pójść pracować do Eldritcha, czy się zaciągnąć.I cokolwiek wybierzemy, wiemy jedno:To był zły wybór.Godzinę później przeszedł badania lekarskie; został za­kwalifikowany i poddany badaniom psychiatrycznym przez coś, co dość przypominało doktora Smile'a.Także z pozytywnym rezultatem.Jak w transie złożył przysięgę („Przysięgam, iż będę uważał Ziemię za matkę i uznawał jej przywódczą rolę”), po czym, z naręczem utrzymanych w radosnym tonie broszurek informacyjnych, został wysłany do swego mieszkadła, żeby się spakować.Miał dwadzieścia cztery godziny do odlotu.tam, dokąd leciał.Na razie jeszcze tego nie zdradzili.Zawiadomienie o miejscu przeznaczenia najprawdopodob­niej zaczynało się słowami: „Mene, mene, tekel”.Przynaj­mniej powinno, zważywszy możliwe ewentualności.Mam to za sobą, rozmyślał, czując wszelkie możliwe emocje: zadowolenie, ulgę, przerażenie i smutek płynący z dojmującego poczucia klęski.W każdym razie, myślał wracając do mieszkalni, to lepsze niż wyjście z gołą głową na słońce.Czy na pewno?Przynajmniej wolniejsze.Śmierć w ten sposób zabie­rze więcej czasu, może nawet pięćdziesiąt lat, i to bardziej przemawiało mu do przekonania.Dlaczego - nie wiedział.Jednak zawsze mogę to przyspieszyć, pomyślał.W kolo­niach niewątpliwe będzie po temu równie wiele okazji co tu; może nawet więcej.Kiedy pakował swoje rzeczy, po raz ostatni ukryty w swoim ukochanym mieszkadle, na które tak ciężko pracował, zadzwonił wideofon.- Panie Bayerson.Dziewczyna, jakaś niższa urzędniczka jakiegoś mało ważnego wydziału kolonizacyjnego aparatu ONZ.Uśmie­chnięta.- Mayerson.- A, tak.Dzwonię po to, żeby podać panu miejsce pańskiego przeznaczenia i - ma pan szczęście, panie Mayer­son! - będzie to żyzny rejon Marsa znany jako Fineburg Crescent.Jestem pewna, że się tam panu spodoba.No, do widzenia panu i życzę szczęścia!Wciąż się uśmiechała, aż do chwili, gdy wyłączył obraz.Był to uśmiech kogoś, kto nie leci.- Ja też ci życzę szczęścia - powiedział.Fineburg Crescent.Słyszał o tym.Rzeczywiście, stosun­kowo żyzny teren.W każdym razie koloniści mieli tam ogrody; nie było to, jak w niektórych innych miejscach, pustkowie zmrożonego metanu i nieustannych, gwałtow­nych burz trwających miesiącami.Zapewne od czasu do - czasu będzie mógł wyjść z baraku na zewnątrz.W rogu pokoju stała walizeczka zawierająca doktora Smile'a.Włączył ją i powiedział:- Doktorze, trudno będzie panu w to uwierzyć, ale już nie potrzebuję pańskich usług.Do widzenia i życzę szczęścia, jak powiedziała dziewczyna, która nie leci.Zgłosiłem się na ochotnika - dodał tytułem wyjaśnienia.- Bgrrr - zarzęził dr Smile, skrzypiąc trybikami w piwnicy mieszkalni.- Przecież przy pańskim charakterze.to po prostu niemożliwe.Jaki był powód, panie Mayerson?- Pragnienie śmierci - powiedział i wyłączył psychiatrę.W milczeniu dokończył pakowania.Boże, myślał.A tak niedawno Roni i ja mieliśmy takie wielkie plany.Mieliśmy sprzedać Leo na wielką skalę i z ogromnym hukiem przejść do Eldritcha.Co się stało? Powiem ci, co się stało, odpowie­dział sam sobie.Leo zadziałał pierwszy.I teraz Roni ma moje stanowisko.Dokładnie tak, jak chciała.Im więcej o tym myślał, tym bardziej był zły, w nieco zakłopotany sposób.Jednak nic na to nie mógł poradzić, przynajmniej nie na tym świecie.Może kiedy zażyje Can-D albo Chew-Z, może wtedy zamieszka we Wszechświecie, w którym.Ktoś zapukał do drzwi.- Hej! - powiedział Leo.- Mogę wejść?Wszedł do środka ocierając złożoną chusteczką swoje olbrzymie czoło.- Gorący dzień.W gazecie przeczytałem, że podniosło się o sześć dziesiątych.- Jeśli przyszedłeś zaproponować mi powrót do prący - rzekł Barney zaprzestając na chwilę pakowania - to spóźniłeś się, ponieważ zgłosiłem się na ochotnika.Jutro odlatuję do Fineburg Crescent.To byłaby ironia losu, gdyby Leo chciał się pogodzić.Całkowity obrót koła fortuny.- Nie zamierzam proponować ci powrotu do pracy.I wiem, że się zaciągnąłeś.Mam informatorów w wydziale mobilizacji, a poza tym dał mi znać dr Smile.Płaciłem mu - o czym, rzecz jasna, nie wiedziałeś - aby meldował mi o twoich postępach w zmniejszaniu odporności na stres.- Czego więc chcesz?- Chcę, żebyś zaczai pracować dla Felixa Blau - powie­dział Leo.- Wszystko już obmyśliliśmy.- Resztę życia - rzekł cicho Barney - spędzę w Fineburg Crescent.- Nie rozumiesz?- Nie denerwuj się.Próbuję znaleźć jakieś wyjście z sytua­cji, także i dla ciebie.Obaj działaliśmy zbyt gwałtownie; ja wyrzucając cię, a ty poddając się tym wampirom z komisji poborowej.Myślę, Barney, że znam sposób, jak usidlić Palmera Eldritcha.Pogadałem z Blauem i jemu podoba się ten pomysł.Będziesz udawał.a raczej żył jako kolonista - poprawił się Leo.- Staniesz się jednym z nich.Któregoś dnia, pewnie w przyszłym tygodniu, Eldritch zacznie sprze­dawać Chew-Z w tej okolicy.Może zaproponują i tobie.Przynajmniej taką mamy nadzieję.Liczymy na to.Barney wstał.- I spodziewacie się, że rzucę się na tę propozycję [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl